poniedziałek, 16 grudnia 2013

TED - czyli o ideach wartych szerzenia.

Dla wszystkich, którzy jeszcze nie słyszeli o TED.COM :)

Mnóstwo ludzi mówiących mnóstwo ciekawych rzeczy.
W dobie kiedy nikomu nie chce się robić nic ponad wymagane minimum, ludzie, którzy tam się wypowiadają napawają mnie pewnego rodzaju optymizmem w patrzeniu w przyszłość. Są nie tylko świetnymi mówcami, wynalazcami, nauczycielami - ale mają w sobie coś, co porywa tłum.

Stronka godna polecenia dla wszystkich, którzy szkolą się w języku angielskim. :) Mnogość akcentów o nalotów wzbogacona o transkrypty czy napisy w trakcie, które można włączać/wyłączać to jest to, czego nam do szczęścia potrzeba.

Jedne z moich ulubionych :)
http://www.ted.com/talks/matt_cutts_try_something_new_for_30_days.html
http://www.ted.com/talks/russell_foster_why_do_we_sleep.html
Przyjemności!

piątek, 13 grudnia 2013

Randy Schekman ogłasza bojkot periodyków naukowych

Link do artykułu

Mądrze facet gada, choć w sumie skoro już dostał Nobla to mu wszystko jedno.

Swoją drogą, jesteśmy obecnie trochę zajęci, ponieważ:

a) Piszemy magisterki,
b) Musimy zrobić milion prezentacji na każdy przedmiot (to szalone, mieć na ostatnim roku tyle przedmiotów. I trzy egzaminy w sesji letniej)
c) Snujemy plany na przyszłość. W większości, niestety, nie związane z naszym pięknym krajem.

piątek, 11 października 2013

Rak nie jest chorobą, czyli pozdrowienia z zielonych szczytów Bullshit Mountains

Z otchłani internetu przypłynął do nas ostatnio artykuł o książce niejakiego Andreasa Moritza, uzdrowiciela (cokolwiek to znaczy), pisarza (wśród jego innych książek znajdziemy m.in. Ending the AIDS Myth, oraz Niezwykłe płukanie wątroby i woreczka żółciowego*) oraz artysty, zatytułowanej "Rak nie jest chorobą - to mechanizm przetrwania". Sądząc z (nieco przeterminowanych) newsów na polskiej stronie autora (który w zeszłym roku przeniósł się na tamten świat w wieku zaledwie 58 lat**) jest ona w pewnych kręgach bestsellerem.

Czego możemy się dowiedzieć z owej, jakże fascynującej lektury? Cytując samouzdrawienie.pl:

Według podejścia Moritza rak jest odzwierciedleniem nagromadzenia toksyn w organizmie, na które pracuje się latami. Toksyny powstają w naszym organizmie pod wpływem wielu czynników, a zawsze podatnym podłożem jest osłabienie organizmu. Czynnikami osłabiającymi i toksycznymi są m.in.: stres, niedostateczna ilość snu, tłumione emocje, nierozwiązanie konflikty uczuciowe i emocjonalne, odwodnienie, nieprawidłowe odżywianie, zbyt mała ilość słońca, nieregularny tryb życia, wystawienie na działanie związków chemicznych. W niezdrowym środowisku (toksycznym i ubogim w tlen) zdrowe komórki mutują w komórki nowotworowe. Lecz dzieje się to jedynie wtedy, gdy inne środki zachowania życia zawiodły. Naturalną drogą uzdrowienia (opisując w kilku słowach) jest usunięcie przyczyn powstania nowotworu i zapewnienie odpowiednich warunków – przywrócenia harmonii w ciele i umyśle.

Ciekawe. Do jednego worka mamy wrzucone prawdziwe przyczyny raka, jak choćby kontakt z substancjami chemicznymi, a także typową mistykę, życie w stanie nierównowagi, złe feng-shui w pokoju, etc. 

„Rak jest kojarzony z niezwykłym cierpieniem, bólem i śmiercią. Przekonanie takie utrzymuje się pomimo faktu, że 90-95 procent wszystkich przypadków raka pojawia się i zanika samoczynnie. Nie ma dnia, w którym nasze ciało nie wyprodukowałoby milionów komórek rakowych. Niektórzy, pod wpływem ogromnego chwilowego stresu, wytwarzają ich więcej niż normalnie”.

Prawie prawda: codziennie wiele komórek mutuje, przez co mogą stać się zaczątkiem nowotworu (po czym, jeśli wszystko działa, dostają kosę od układu odpornościowego), ale nie są to (jeszcze) komórki rakowe.

Rak nie jest chorobą – to mechanizm przetrwania. Najbardziej desperacki, jakim dysponuje nasz organizm, lecz nadal jest to mechanizm przetrwania. Ciało nie jest przeciwko tobie – ono zawsze stara się usunąć przyczynę „choroby”, bez względu na to, czy jest to przeziębienie czy rak. Zawsze stara się usunąć zagrożenie najszybciej i najlepiej jak potrafi, na tyle, na ile pozwolą mu okoliczności.

I tu już autor pojechał po całości: czyli co, mam za dużo stresu w życiu, więc mój organizm uruchamia mechanizm obronny, tworząc komórki nowotworowe, zapewne mówiąc mi w ten sposób bym przestał się, ku...ltura, stresować. Na pewno mi się poprawi, dzięki...

Dalej mamy historyjkę o George'u, o którym nie wiadomo prawie nic, co przypomina mi artykuły z ulotki Świadków Jehowy, którą ostatnio wręczył mi pewien dziadek na dworcu, i z której dowiedziałem się między innymi, że mężowie magicznie przestają bić żony, jeśli zostaną Świadkami Jehowy, na co zareagowałem mniej więcej tak:
źródło: mylittlefacewhen.com
 
Więcej ciekawych rzeczy można znaleźć we fragmencie książki na stronie autora:

Niestety, zwykłe niezrozumienie czy też całkowity brak świadomości, co stanowi prawdziwe przyczyny wzrostu złośliwych guzów, spowodowały, że zaczęto postrzegać „nienormalne” komórki rakowe jako złośliwe potwory, które starają się uparcie nas unicestwić, być może w odwecie za grzechy lub brak troski o nasze ciało. Dowiesz się jednak, że rak jest po naszej stronie, a nie przeciwko nam.
 
Jak to mówią Anglicy: with friends like these, who needs enemies?
 
 
Aby istnieć w ludzkim ciele, musisz mieć dostęp do określonych zasobów energii życiowej. Możesz albo wykorzystywać je do zasilania i uzdrawiania ciała, albo marnować je na walkę z tzw. chorobą, która – jak głosi medyczna teoria [podkreślenie moje] – chce cię zabić. Ostateczny wybór należy do ciebie.

Każda terapia rakowa powinna skupiać się na pierwotnych przyczynach powstania nowotworu, a jednak większość onkologów zazwyczaj je ignoruje.

Pierwsze z kryteriów pseudonauki Andrzeja Kajetana Wróblewskiego (Mania wielkości autora, który uważa, że jako jedyny zna prawdę, odnosi się pogardliwie do wszystkich uczonych z prawdziwego zdarzenia, zarzucając im w niewybrednych słowach konserwatyzm lub wręcz nieuctwo.) odhaczone.

Prawdę mówiąc, nowe badania całkowicie zaprzeczają przekonaniu, że mutacja genetyczna powoduje raka lub też jego rozprzestrzenianie się.

I prawie pięć lat studiów poszło się jechać. Tak swoją drogą, jakież to nowe badania ma na myśli autor? Bo raczej nie, gdzie mamy translokację chromosomową odpowiedzialną za ARMS.

pomimo tego, że geny mogą ulegać mutacji z powodów omówionych w dalszych częściach publikacji, nawet jeśli zostaną uszkodzone czy działają nieprawidłowo, nikogo nie są w stanie zabić.

Abstrahując od nowotworów: zapewne wśród genów które nie są w stanie zabić znajduje się CFTR (odpowiedzialny za mukowiscydozę) czy też gen odpowiedzialny za dystrofię mięśniową Duchenne'a.

Coraz wyraźniej widać, że prawie wszystkie rodzaje raka są poprzedzone różnorodnymi traumatycznymi wydarzeniami takimi jak rozwód, śmierć bliskiej osoby, wypadek, utrata pracy lub rzeczy osobistych, ciągły konflikt z szefem lub rodziną, czy też wystawienie się na działanie silnych toksyn.

Autor zapewne przepytał kilkanaście tysięcy pacjentów z nowotworem o traumatyczne wydarzenia, po czym opublikował wyniki w Nature.


To przykre, że większość środowiska medycznego zniechęca pacjentów do współudziału w wyborze formy leczenia i wpływania na jego przebieg. Chorzy rzadko liczą się w procesie uzdrawiania. Dziś to kuracje medyczne, propagowane jako jedynie słuszne remedia na choroby, są najważniejsze. 






I tak w nieskończoność moglibyśmy, ale na tym już może zakończymy. Byłoby to w sumie zabawne, gdyby nie ludzie, którzy w takie rzeczy wierzą...



*Autora na samą myśl rozbolała wątroba.
**Nie chcę być złośliwy, ale to chyba nie najlepiej świadczy o jego uzdrowicielskich kwalifikacjach...

wtorek, 8 października 2013

Globalna wioska

"PubMed is open, however it is being maintained with minimal staffing due to the lapse in government funding. Information will be updated to the extent possible, and the agency will attempt to respond to urgent operational inquiries. For updates regarding government operating status see USA.gov."
Studenci piszący prace magisterskie po drugiej (lepszej?) stronie Atlantyku pozdrawiają rząd USA... 
So far, rozrysowany plan mojej magisterki zajmuje stronę A4, badania są w połowie, a do ilości napisanych słów nie ma co się na razie przyznawać. Pora się chyba zakopać w bibliotece, póki częstotliwość zajęć wynosi jedne w tygodniu...

piątek, 13 września 2013

Rok, miesiąc i dzień

Tyle minęło od czasu napisania pierwszej notki (12 sierpnia 2012 roku)* Przez ten czas napisaliśmy 42 notki, co jest w sumie całkiem dobrą liczbą, zważywszy na to, że jest to odpowiedź na Wielkie Pytanie o Życie, Wszechświat i Całą Resztę (właśnie dzisiaj wypożyczyłem Autostopem przez Galaktykę, z zamiarem ponownego przeczytania). Daje nam to notkę co jakieś 9,5 dnia (jeśli liczyć, że rok, miesiąc i dzień to 397 dni). Przez ten czas odwiedziło nas 3425 osób, z czego spora część to boty zza wschodniej granicy, linkujące nas na dość ciekawych stronach, powiedzmy, edukacyjnych:
Jak to mówią, każdemu jego porno. Miałem, zdaje się, więcej referali, niestety, zmianę sprzętu blogującego przetrwały tylko dwa screeny, powyższy i ten:
Być jak minister Gowin, prawie jak "Być jak John Malkovich" (film z gatunku zmieniających połączenia między neuronami**).

Z newsów: wracamy w październiku, aczkolwiek niedawno byłem w labie, po to by dowiedzieć się, że zabrali nam kanciapę vel pokój asystencki celem postawienia tam nowego urządzenia, a także żeby zrobić OCT paru (czternastu) myszom. Lab się rozwija, ale czy znajdą nam nowe miejsce do opieprzania się medytacji? Dowiecie się już w następnym odcinku.





*Autorzy chcą w ten sposób ukryć fakt, że miesiąc temu zapomnieli, że blog skończył rok.
** Czytaj: ryjących banię. Autor następnie zaczął słuchać Toma Waitsa oraz Nicka Cave'a, przeczytał parę książek Rolanda Topora i to nastawiło go psychicznie do obecnego zajęcia.

wtorek, 30 lipca 2013

VSEL - Nowe szaty króla?

Link do artykułu

No ładnie, awantura na cały naukowy świat. Po raz kolejny widać, jak bardzo na wyniki badań wpływa to, kto za te badania płaci*. A w sumie od wykładu profesora Ratajczaka na temat VSELs w 2010 roku (w czasach gdy człowiek siedział głównie w laboratorium chemicznym, pichcąc metę siarczan (VI) miedzi i wydawało mu się, że jest królem labu**) zaczęło się nasze zainteresowanie komórkami macierzystymi. Od tego czasu byliśmy jeszcze na dwóch wykładach profesora, ostatnio w czerwcu podczas Baltic Stem Cells Meeting (albo I Konferencji Polskiego Towarzystwa Medycyny Regeneracyjnej - oba te wydarzenia odbywały się w tym samym miejscu, w tym samym czasie, w sąsiednich salach***). Za każdym razem profesor podkreślał, że jego metoda nie wywołuje kontrowersji bioetycznych (na co na ogół nie zwracaliśmy uwagi, przez pewnego wykładowcę mamy alergię na bioetykę, a poza tym jedną z rzeczy których nauczyliśmy się na studiach jest to, że każdy profesor twierdzi, że jego metoda jest najlepsza) Z VSELs nie pracowaliśmy, ale kilku naszych znajomych miało taką okazję, niektórzy je nawet widzieli****. Nawet na tegorocznej konferencji PUM jedno z kół przedstawiało pracę na ich temat, która jednak przeszła bez większego echa (w świetle ostatnich wydarzeń może to i dobrze*****).




* Co widać choćby po tym, jak często coś uznawane do tej pory za szkodliwe, w świetle nowych badań okazuje się mieć pozytywny wpływ na zdrowie (i tylko fajki jak szkodziły tak szkodzą).
** Obecnie człowiek siedzi przy urządzeniu za przysłowiowy milion, badając myszy i wydaje mu się, że jest Szczurołapem z Hamelin, ewentualnie, by użyć sformułowania poprawnego politycznie, Afroamerykaninem.
*** A certyfikaty udziału dwa, he he he...
**** Choć to nie dowód - autor również widywał rzeczy, których istnieniu przeczy nauka, ale jest na tyle rozsądny, by przypisać to przypadkowym fluktuacjom czasoprzestrzeni i/lub artefaktom.
***** Vide wyniki dawnych Tour de France po każdym kolejnym skandalu dopingowym. 

Btw, autor obiecuje w przyszłości ograniczyć przypisy. Choć i tak w pierwszej wersji posta było ich więcej.
 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Przerwa wakacyjna

Po pełnych wrażeń 10 miesiącach, które minęły od powrotu z praktyk w Warszawie, miesięcy w czasie których przytulaliśmy niekochane wirówki, dowiedzieliśmy się więcej o EBM (co wykorzystaliśmy później by bezpiecznie skoczyć ze spadochronem), a także wzięliśmy udział w kilku konferencjach, przygotowując prezentację najpierw w teorii a później w praktyce, a po drodze załapując się między innymi na uścisk dłoni ministra, Human Body Exhibition i makao w McDonaldzie na Dworcu Centralnym. Ruszyliśmy też śladem apoptyn, arcybiskupa Dzięgi oraz czających się na PubMedzie wampirów, wilkołaków, Borg i kucyponków. Opanowaliśmy też tajniki takich technik jak choćby optyczna tomografia koherencyjna czy immunomagnetyczna izolacja komórek.
(ten obrazek nie ma wiele wspólnego z treścią, ale mi się podoba)

Teraz udajemy się na zasłużony wypoczynek i mamy nadzieję, że w przyszłym roku z nowymi siłami wyruszymy odkrywać kolejne tajemnice biotechnologii. Do zobaczenia ;)
Jakieś wakacyjne notki mogą się pojawiać, jeśli któryś z autorów znajdzie natchnienie.


czwartek, 30 maja 2013

Biofuzje

Jakiś czas temu pisałem, że zastanawiamy się nad wyjazdem do Warszawy, teraz, dobre trzy dni po powrocie (nie ma to jak zabójcze tempo) mam czas, żeby opisać, jak minął nam pobyt w stolicy.
Ze Szczecina wyruszyliśmy w nieco rozszerzonym składzie, ze znajomymi z roku wspierającymi nas duchowo. Warszawa przywitała nas ulewą i krajobrazem przypominającym, że zacytuję koleżankę "trochę większy Szczecin, niestety bardziej Pomorzany" (motyw zresztą rozwinął się później, gdy okazało się, że w okolicy akademika mamy obiekty przypominające pętlę Basen Górniczy i targowisko na Turzynie). Znaleźliśmy akademik, zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy poprzez korki na Wydział Biologii UW, gdzie zarejestrowaliśmy się, odebraliśmy materiały konferencyjne (tu padł niechlubny rekord - książka abstraktów rozleciała mi się po jakichś 5 minutach -z rozmów z organizatorami dowiedziałem się, że nastąpiły pewne nieporozumienia z funduszami i drukarnią, ale w przyszłym roku na pewno to poprawią) i wysłuchaliśmy bardzo ciekawego wykładu prof. dr hab. Jacka Malejczyka na temat Medycyna regeneracyjna i odtwórcza: nasza recepta na nieśmiertelność? Wywiązała się dość ciekawa dyskusja (miałem generalnie wrażenie, że to pierwsza konferencja, gdzie publiczność nie bała się zadawać pytań; również poziom zadawanych pytań był dość wysoki, ale o tym później), a powitanie zakończyliśmy wspólnym zjedzeniem tortu - niech żyją sponsorzy!! Swoją drogą dosyć znani sponsorzy "zaopiekowali" się konferencją - na stronce można zobaczyć jacy. ;)

Następnego dnia dotarliśmy dopiero na sesję posterową i drugą część sesji immunologicznej. Co prawda sami nigdy się w plakaty nie bawiliśmy, jednak na podstawie tego co widziałem, dobra rada: najlepszą strategią jest stać gdzieś w okolicach swojego plakatu, odpowiadać na pytania i rozmawiać z oglądającymi. Wyniki zresztą potwierdziły moje spostrzeżenia, spośród zwycięzców słabo kojarzę tylko miejsce trzecie.

Jak już mówiłem, dotarliśmy dopiero na drugą część sesji immunologicznej, ale mieliśmy przyjemność trafić na dwie świetne prezentacje, na temat alergenności białek obronnych roślin przyprawowych (świetnie zaprojektowane doświadczenie, przedstawione w jasny sposób - zresztą praca ta zdobyła ostatecznie drugie miejsce oraz nagrodę publiczności, nawet pomimo faktu, że pietruszka nie chciała współpracować), a druga na temat opatrunków pochodzenia naturalnego (w rolach głównych m.in. azjatycki miód oraz larwy much). Posiedzieliśmy też na wykładach gościnnych (swoją drogą: ilość zaproszonych gości przebiła chyba wszystkie konferencje na których dotychczas byliśmy) i sesji nowotworzenia (pierwsza prezentacja podobała mi się najbardziej - Wpływ działania prokainamidu na ekspresję genów związanych z procesem apoptozy oraz autofagii w komórkach linii T98G (glejak wielopostaciowy) po wyciszeniu genów AKT3 lub PIK3CA - Adama Pudełko), po czym udaliśmy się do domu (pogoda wciąż była niepewna) by, w ramach odstresowania, sprawdzić empirycznie poziom enzymu o numerze katalogowym EC 1.1.1.1 (w granicach rozsądku oczywiście).

Niedziela była ostatnim dniem konferencji, z naszego punktu widzenia najważniejszym - o 9 rano wykładem dr Iwony Grabowskiej zaczęła się sesja komórek macierzystych. Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że gdyby przyznawali nagrody za najdłuższy temat pracy, bilibyśmy się z dziewczyną, która prezentowała przed nami o pierwsze miejsce. Ag jak zwykle zaprezentowała świetnie, w końcu też załapaliśmy się na prawdziwie konstruktywną dyskusję - nie pytano nas o patomechanizm choroby Alzheimera (jak to określił nasz profesor, pełna odpowiedź na to pytanie dałaby nam nagrodę Nobla) ani o liczbę próbek (autor obiecuje od tego momentu więcej nie czepiać się Krakowa, w miarę oczywiście skromnych możliwości samokontroli). Zadano nam pytania o to co zrobiliśmy i czy myśleliśmy nad innymi możliwościami zbadania naszych komórek (kilka sugestii sobie zresztą zapisaliśmy, mogą się przydać na przyszłość). Po naszej sesji odbyła się jeszcze ostatnia część, poświęcona genetyce medycznej - dwie szczególnie ciekawe prace z tego działu opowiadały o identyfikacji SNP-ów in silico (bioinformatykę bardzo sobie cenię) oraz o PNA (choć wg. rozkładu miała być o antysensach, przypadkowe fluktuacje kontinuum czasoprzestrzennego sprawiły jednak inaczej i tym sposobem dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak PNA). Konferencja zakończyła się wykładem dr hab. Krystiana Jażdżewskiego na temat diagnostyki nowotworów opartej o microRNA (jak powiedział, aby skrócić prezentację, usunął z niej slajdy, których nie zrozumiała jego córka - pogratulować córki w takim razie, ja w jej wieku nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak miRNA*; w każdym razie wykładu słuchało się bardzo fajnie). Po wykładzie nastąpiła przerwa na zrobienie zdjęć (korzystając z chwili dobrej pogody), po czym ogłoszono wyniki.

Większość wyników zdaje się, zaspoilerowałem w tekście, dodam jednak (jakże skromnie), że zajęliśmy pierwsze miejsce w kategorii "Najlepsza prezentacja ustna".

Na koniec chciałbym jeszcze pogratulować organizatorom I Konferencji Biologii Medycznej "Biofuzje" czyli Studenckiemu Kołu Naukowemu Biologii Medycznej "Antidotum" oraz Wydziałowi Biologii UW - pomimo, że była to pierwsza konferencja, stała ona na bardzo wysokim poziomie (zarówno jeśli chodzi o prezentacje, jak i, co dla niektórych ważniejsze, catering), a także była świetnie zorganizowana (czego nie można powiedzieć o niektórych większych imprezach, ale miałem się już nie czepiać). Mam nadzieję, że spotkamy się, w jeszcze szerszym gronie, w przyszłym roku na konferencji nr 2. Jak to mówią po amerykańsku: keep up the good work guys, and see you later ;)

Więcej szczegółów na stronie konferencji www.biofuzje.pl i na ich stronie na fb. :)
Ma.

A do domu wróciliśmy tym razem bez przygód - jeśli nie liczyć zakochanego kelnera który nie mógł uwierzyć w wiek naszych koleżanek (komórki macierzyste odmładzają, hehe) i grania w makao wieczorową porą w McDonaldzie na Dworcu Centralnym.


* Inna sprawa, że kiedy ja miałem 12 lat, miRNA było jeszcze dość świeżym, bo zaledwie dziewięcioletnim odkryciem.




Swoją drogą - bardzo ciekawy projekt logo i całej oprawy graficznej biofuzji!! :) Autor powinien gdzieś się do nich przyznać, żeby można mu było pogratulować. :D
Ag.

środa, 22 maja 2013

Error

Po czym poznać, że czas najwyższy wyjść z labu i wracać do domu:
- zaczynasz rozmawiać ze szczurem,
- zaczynasz rozmawiać z komputerem,
- zaczynasz zastanawiać się, czy da się nauczyć szczura gry w szachy,
- współpracownicy ostrzegają cię, żebyś sprawdzał co jakiś czas, czy ktoś nie zamknął cię w labie wychodząc*,
- mierząc grubość siatkówki patrzysz na zdjęcie dna oka bite dwie minuty i dalej nie wiesz, czy nerw wzrokowy jest po lewej czy po prawej stronie,
- albo co gorsza, czy jest na górze czy na dole.

 W sumie jeszcze nie jest ze mną tak najgorzej, w jednym z zakładów jest pani, która nadała imiona wszystkim urządzeniom w laboratorium. I w sumie nie wyszedłem dzisiaj ostatni, biedna Ag jeszcze siedziała przy komorze laminarnej gdy wychodziłem.

Our work is never over! ;)

 * Kolegę tak zamknęli, na szczęście dodzwonił się do kogoś, kto uwolnił go z babilońskiej niewoli

czwartek, 2 maja 2013

Potwory z PubMedu rodem

Po ostatnich notkach konferencyjno-podróżniczych czas na coś lżejszego. Zanim znów wyruszymy w drogę, postanowiłem odbyć podróż w mroczne otchłanie PubMedu, a dokładniej ruszyć tropem <dramatyczna pauza> wampirów!

Ostatni, zdaniem autora, prawdziwy wampir.
Krwiopijcy są na PubMedzie reprezentowani niezbyt licznie, 54 artykuły, przy czym większość zawiera wampira w tytule metaforycznie, a artykuł jest o czosnku/nietoperzach/pobieraniu krwi, jest jednak kilka zastanawiających prac: niejaki Szajnberg wyliczył, że od czasu listu, który Abraham napisał do Freuda w 1915 roku poczyniono 439 aluzji do nieumarłych w psychoanalizie, przy czym w 288 przypadkach były to wampiry, wzmianki doczekało się także 99 zombie oraz 52 wilkołaki (biedaki, zawsze gorsze od wampirów, czy to Freud czy Stephenie Meyer).
Skoro już jesteśmy przy psychologii, w roku 2012 Gabriel i Young  przeprowadzili badanie, które wykazało, że ludzie czytający książki (w tym wypadku Harry'ego Pottera i Zmierzch) zaczynają zachowywać się psychologicznie jak czarodzieje lub wampiry, co zostało nazwane przez autorów hipotezą narracyjnej kolektywnej asymilacji.
Ta teoria nieco mną wstrząsnęła (choć nie tak, jak ta, że bohater książki "I am Legend" jest ukrytym gejem - swoją drogą, ciekawe, co Will Smith na to?) tym bardziej, że niedawno z ciekawości przeczytałem Zmierzch. Ciekaw jestem swoją drogą, czy jeśli ktoś czyta/ogląda więcej niż jedną rzecz naraz, to w efekcie tworzy się jakaś psychologiczna wypadkowa? Bo w moim wypadku efekty mogą być straszne...


Zostawmy może psychologów, zanim zwariujemy do reszty. Niektórzy naukowcy postanowili podejść do tematu wampirów metodycznie. Oto abstrakt artykułu Czy czosnek chroni przed wampirami? Badanie eksperymentalne. napisanego przez Sandvika i Baerheima z Uniwersytetu w Bergen. Pojęcia właściwie nie mam skąd ten pomysł, data nie wskazuje na Prima Aprilis, być może autorzy liczyli na IgNobla, albo nie lubią czosnku.
Strach przed wampirami jest powszechny, choć najczęściej nawiedzany jest region bałkański. Czosnek jest postrzegany jako efektywny środek profilaktyczny chroniący przed wampirami. Chcieliśmy sprawdzić ten rzekomy efekt eksperymentalnie. Z powodu braku wampirów użyliśmy zamiast nich pijawek. W ściśle wystandaryzowanych warunkach laboratoryjnych pijawki miały przyczepiać się do ręki posmarowanej czosnkiem lub nieposmarowanej. Ręka posmarowana czosnkiem była przez nie preferowana przez nie w dwóch przypadkach na trzy (95% przedział ufności pomiędzy 50,4% do 80,4%). Pijawkom wybierającym rękę posmarowaną czosnkiem przyczepienie się zajmowało 14,9 sekundy w porównaniu do 44,9 sekund u pijawek wybierających rękę nieposmarowaną (p<0,05). Tradycyjna wiara, że czosnek chroni przed wampirami jest prawdopodobnie błędna. Odwrotny efekt może być prawdziwy: to badanie pokazuje, że czosnek może przyciągać wampiry, toteż by uniknąć podobnego do bałkańskiego rozwoju sytuacji w Norwegii, powinno się rozważyć ograniczenia w używaniu czosnku.
No cóż, sądząc po tym, że 11 lat po napisaniu tej pracy ukazała się pierwsza część Zmierzchu, chyba niewielu wzięło sobie do serca przestrogi Norwegów...
 


czwartek, 25 kwietnia 2013

TriBioLife w Krakowie

Jakimś cudem wróciliśmy i zdołaliśmy się ogarnąć, więc here it is, relacja z International Medical Students' Conference:

Do Krakowa dotarliśmy bez większych przygód, za to z tradycyjnymi nocnymi rozmowami o życiu i śmierci (w pociągu każdy jest filozofem) i porannym syndromem Maleńczuka ("nie mogę leżeć, a nie mogę wstać"). Udało nam się mimo to nie zajechać do Przemyśla, znaleźć nasz hostel (całkiem przyjemne miejsce swoją drogą) i, po doprowadzeniu się do stanu używalności, wyruszyć na wyprawę w poszukiwaniu CM UJ (spory, nowoczesny budynek w sąsiedztwie prosektorium, więc podobnie jak u nas można sobie popatrzeć na lepszą przyszłość). Na miejscu odebraliśmy tradycyjny zestaw startowy (torba, identyfikator, smycz, długopis, teczka, notes, książka abstraktów, Ag liczyła na kubek, ale kubka nie było) i posiedzieliśmy trochę na sesji farmakologii - prezentacje w lengłydżu, dyskusja, z powodu braku obcokrajowców w tej sesji, po polsku. Przyzwyczajeni po Szczecinie do dość brawurowych (to chyba najlepsze słowo) dyskusji nieco się rozczarowaliśmy - do niektórych uczestników komisja nie miała żadnych pytań, ale uznaliśmy, że to pierwszy dzień konferencji i wszystko jeszcze się rozkręci.

Wracając, przeszliśmy się po rynku (po raz pierwszy), po czym nadszedł czas na ostatnie próby, które wypadły pomyślnie - powiedziałbym, że patrzyliśmy w przyszłość z optymizmem, ale ponieważ zasadniczo wszyscy widzimy szklankę ani nie do końca pełną ani też nie do końca pustą, patrzyliśmy w przyszłość z poczuciem, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, a reszta nie zależy od nas.

Nasza sesja (Neurologii i neurochirurgii) nie była może aż tak eklektyczna jak sesja nauk przedklinicznych w Szczecinie, ale i tak wybór tematów był od neurotrofinowego Sasa do bioinformatycznego Lasa, z przewagą tematów anatomiczno-chirurgicznych. Spora reprezentacja Białorusinów ze State University of Grodno sprawiła, że zarówno prezentacje jak i dyskusja prowadzone były w języku Szekspira.

Tu chciałbym pochwalić koleżankę prezentującą naszą pracę - zrobiła naprawdę dobrą robotę, wszystko zagrało na 100%, co było tym trudniejsze, że otwieraliśmy sesję. Natomiast dyskusja... to my tu, po tym jak w Szczecinie zarzucili nam, że tłumaczymy mechanizm Alzheimera na chłopski rozum, wykuwamy się z wszelkich chorób neurodegeneracyjnych, a dostajemy jedno pytanie, i to od publiczności? I to z najprostszych, o liczbę prób. A na koniec sesji komisja mówi, że jako klinicyści nie wszystkie prace zrozumieli (w sumie podejrzewam, że bariera językowa też grała tu rolę - podobno na sesji Forensic Medicine, po upewnieniu się, że na sali nie ma obcokrajowców, prezentujący przeszli na polski), a my polegliśmy (choć nie z kretesem).

Zrobiwszy swoje na konferencji, postanowiliśmy przejść się w sobotę na reklamowaną obecnie w Krakowie The Human Body Exhibition, wbrew pozorom niezwiązaną z Guntherem von Hagensem (studentom medycyny którzy odpowiadają na pytania odwiedzających nie wolno wspominać jego nazwiska - Voldemort jakiś?) Przy okazji dowiedzieliśmy się w końcu, neurolodzy prawdziwi, gdzie właściwie kończy się rdzeń kręgowy (nie tam, gdzie myślicie), jak wygląda płód czy ile naczyń krwionośnych jest w płucach:

Wstęp na wystawę kosztuje 50 zł, ale zobaczyć warto. Potem poszliśmy jeszcze do Muzeum Lotnictwa, gdzie niektórzy odkryli w sobie fetysz silników lotniczych (ze szczególnym uwzględnieniem rzędowych jednostek Maybacha), niektórzy zapragnęli mieć własnego MiG-a 29/Sopwitha Camela, a wszystkich przewiało, co jest zapewne jedną z przyczyn naszego obecnego stanu. Niedzielę spędziliśmy z kolei w okolicach Wawelu, odwiedziwszy Piłsudskiego i jego sąsiadów z krypty, polując na smoka wawelskiego, podziwiając widoki i wysyłając kartki do krewnych i znajomych.
Po wielu wrażeniach liczyliśmy na w miarę spokojny powrót, jednak, oczywiście, bez przygód się nie obeszło. W okolicach Opoczna trafiliśmy na samobójcę, oczywiście pociąg zatrzymany, czekamy aż policja złoży wszystko do kupy, w perspektywie mając spóźnienie się na przesiadkę i survival na Centralnym w Warszawie do 5:27. Na szczęście zostaliśmy przesadzeni w inny pociąg do stolicy, wprawdzie spędziliśmy tę część podróży na korytarzu, ale zawsze w ruchu, wylądowaliśmy na dworcu Warszawa Zachodnia - przesiadka Warszawa - Szczecin została opóźniona (początkowo o 50 minut) by poczekać na nas i inne opóźnione pociągi. Rozbiliśmy początkowo obóz w poczekalni, wyszliśmy jednak na peron, strollowani komunikatem, że nasz pociąg wjeżdża na dworzec. W międzyczasie opóźnienie uległo zmianie do 70 a potem do 90 minut, kilkakrotnie z rzędu zapowiedziano też ekspres do Kołobrzegu (do komunikatów używają tam Ivony, która mówi "110 minut" z wielką radością w głosie - poza tym, człowiek puszczający komunikaty ma dziwne poczucie humoru, najpierw puścił informację, że pociąg do Kołobrzegu podjeżdża na peron, podał sektory dla poszczególnych wagonów, a potem jednym ciągiem puścił informację o jego opóźnieniu), naszego pociągu nie zapowiadając już ani razu. Niniejszym dworzec Warszawa Zachodnia otrzymuje imię Eduarda Chila.

Ostatecznie wyrwaliśmy się ze stolicy około 1 w nocy, pociągiem z policją, kibicami Pogoni i miłośnikiem jeździectwa (na niby wałachu, który miał jedno jądro niezstąpione i niewycięte, przez co był nieco narowisty; pan dżokej opowiadał też inne historie, których nie przytoczę, bo czytają nas dzieci). I, o dziwo, do Szczecina przybyliśmy z niecałą godziną opóźnienia.







środa, 17 kwietnia 2013

W Krakowie...

No to jedziemy :)
Podbijać nowe tereny.
Drogie Jury Sesji Neurologicznej szykuj się na coś spektakularnego!
Mały odwyk od neta - więc podsumujemy jak wrócimy :D
Trzymajcie kciuki!
Cya!

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Konferencja Biofuzje

Zapraszamy serdecznie na I Studencką Konferencję Biologii Medycznej "Biofuzje", która odbędzie się w dniach 24 - 26 maja na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego.




Nie wiemy wprawdzie jeszcze, czy sami zdołamy się wybrać - chwilowo Kraków pochłania nas całkowicie, ale to chyba jedyna konferencja, gdzie będzie osobna sesja poświęcona komórkom macierzystym. Termin rejestracji abstraktów upływa 30 kwietnia, więc mamy jeszcze trochę czasu.

sobota, 13 kwietnia 2013

Tyle wygrać...

Grand Prix wprawdzie nie zdobyliśmy, ale wygraliśmy naszą sesję i załapaliśmy się na uścisk dłoni Bartosza Arłukowicza (który na konferencję wpadł dość niespodziewanie na jakieś 10 minut, w sam raz żeby wygłosić krótkie przemówienie i wręczyć Grand Prix oraz nagrody dla zwycięzców poszczególnych sesji:
  • nauk niezabiegowych (31 prac),
  • zabiegowych (29 prac)
  • nauk o zdrowiu (23 prace)
  • stomatologiczna (po raz pierwszy w historii konferencji, 9 prac, z tej sesji pochodzili zwycięzcy Grand Prix)
  • nauk przedklinicznych (10 prac, w tym nasza)
Szkoda w sumie, że rektor nie wspomniał ministrowi, że jesteśmy biotechnologami,  wiele osób bierze nas to za lekarzy, to za diagnostów laboratoryjnych, podczas gdy my istniejemy i działamy dość prężnie (sesję nauk przedklinicznych wręcz zdominowaliśmy: oprócz naszego pierwszego miejsca, trzecie miejsce zajęła koleżanka działająca w kole przy zakładzie biochemii).

Wbrew wcześniejszym obawom, dobrze poszła nam dyskusja: co prawda przewodniczący komisji niemal nas zagiął pytaniem o patomechanizm chorób neurodegeneracyjnych, ale jakoś się wybroniliśmy. Zresztą, trzeba to komisji oddać, surowi byli wobec wszystkich występujących - sam przewodniczący stwierdził podczas przemówienia zamykającego konferencję, że wie, że mógł być trochę "zaczyna się na u, kończy się na y", co rektor rozszyfrował jako "urokliwy".

Nasza sesja była dość eklektyczna: od komórek macierzystych i naszych neurotrofin, poprzez dwie prace o wpływie wyciągu z pokrzyw na hepatocyty hodowane w różnych warunkach* do dość frapującego zagadnienia "os penis jako kość niezgody między człowiekiem a innymi naczelnymi" - praca ta nie została wprawdzie oceniona gdyż była bardziej kazuistyczna niż własna, jednak autorowi udało się rozbawić komisję (szczególnie jej żeńską część), wstrząsnąć publicznością zdjęciami z usunięcia jakiemuś delikwentowi kości penisa (zabolało nawet Ag**) oraz spowodować u nas coś, co na TV Tropes określają jako Hurricane of puns (wolę nie przytaczać wszystkich, gdyż, choć staramy się, aby nie było tego widać w notkach, mamy na ogół dość betonowe poczucie humoru - m.in. kolega wyraził podziw dla prezentującego, że słowo "penis" tyle razy przeszło mu przez gardło, a prawdziwą radość wywołali znajomi, którzy stwierdzili, że nie widzieli tej prezentacji, gdyż poszli na loda***)

Wracając do poważnych spraw (uwaga, teraz będzie Miss World): chcielibyśmy podziękować pracownikom ZPO którzy pomogli nam przy przygotowywaniu pracy, cierpliwie ucząc nas przez ostatnie półtora roku wszystkiego (no może nie wszystkiego, ale wielu rzeczy) co umiemy, a także profesorowi, który umożliwił nam występ.

A już za tydzień ruszamy na podbój Krakowa. Trzymajcie za nas kciuki ;)

*niżej podpisany usiłował w czasie przerwy zagadać do koleżanki prezentującej jeden z tych tematów, jednak spotkał się z niezrozumieniem ;( 
** choroba studentów medycyny nie wybiera - skoro ja mogłem w toku studiów mieć objawy raka jajnika (choć bardziej w okolicach nerek), to czemu kobiety nie może zaboleć narząd, którego nie posiada?
*** Autor bardzo przeprasza jeśli kogoś uraził i obiecuje więcej nie robić sobie jaj.

środa, 10 kwietnia 2013

Nasza pierwsza konferencja...

...a dokładniej XLIV Konferencja Studentów Uczelni Medycznych. Nasz występ wprawdzie dopiero w sobotę, ale dzisiejszy dzień również spędziliśmy dość pracowicie, ćwicząc występy przed mniej lub bardziej wymagającą publicznością, a także kibicując występującym dzisiaj kolegom z koła przy zakładzie mikrobiologii.
Publiczność mniej wymagająca. Bardziej wymagającą był nasz profesor.
 Pełny zestaw uczestnika konferencji (z torbą :) ) otrzymamy przy rejestracji w sobotę, na razie mamy tylko Książkę Abstraktów (jakiś człowiek zrobił mi zdjęcie, gdy próbowałem rozkminić konstrukcję spisu treści, więc pewnie znajdę się w galerii jako pilny student niestrudzenie poszerzający swoją wiedzę) i ulotkę na temat samobadania w raku jąder (pierwsze słyszę).
Po wysłuchaniu kilku prezentacji nasunęło mi się kilka wniosków:
- Złe czasy nastały dla konstruktorów ścian tekstu. Im więcej tekstu, tym większe prawdopodobieństwo, że któryś członek Komisji znajdzie w nim na ciebie jakiegoś haka.
- Komisja stosuje metody zastraszania, jeśli przebrniesz to wygrałeś.
- Dyskusja z Komisją może tak skołować człowieka, że pomyli mydło z odświeżaczem do ust.
- Brak jakoś zrównoważenia między przygotowaniem merytorycznym prezentujących a przygotowaniem prezentacji. Zawsze jedno leży.
- A propos powyższego:  jeśli nie jesteś pewien, czy nawiasy piszemy tak: tekst (tekst w nawiasie), tak: tekst(tekst w nawiasie) czy tak: tekst ( tekst w nawiasie), stosowanie losowo wszystkich możliwych form zapisu, doprawione dodatkowo konsekwentną spacją przed dwukropkiem, to zły pomysł.
- Jestem prawdopodobnie jedyną osobą w promieniu stu kilometrów, którą do białej gorączki doprowadza mówienie o procentach, gdy mamy na myśli punkty procentowe.


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Emocje sięgają zenitu.

Zwłaszcza Ag mdleje już ze stresu. No bo w końcu pierwsza nasza konferencja. Ci wszyscy mądrzy ludzie w komisjach i Ci wszyscy zazdrośni koledzy z innych kół naukowych, nie no, żartuję oczywiście. Na pewno będzie miło i sympatycznie.
Prezentacja już jest dogłaskiwana, przemowa prawie gotowa - tylko wygrywać.
Trzymajmy kciuki.
Jak poszło damy znać. :)
Na pożegnanie zimy...

piątek, 22 marca 2013

Spadochron a EBM

Tytułem wstępu: poniższy artykuł jest tłumaczeniem pracy Parachute use to prevent death and major trauma related to gravitational challenge: systematic review of randomised controlled trials autorstwa Gordona C. S. Smitha i Jill P. Pell. Oryginał można przeczytać tutaj.

ywanie spadochronu zapobiega śmierci i urazom związanym z działaniem siły grawitacji:  przegląd systematyczny prób randomizowanych z grupą kontrolną.

Abstrakt:
Cel: Sprawdzenie, czy spadochrony skutecznie zapobiegają urazom związanym z działaniem siły grawitacji.
Projekt doświadczenia: systematyczny przegląd prób randomizowanych z grupą kontrolną.
Źródła danych: Bazy danych Medline, Web of Science, Embase, oraz Cochrane Library; odpowiednie strony internetowe i listy cytowań.
Dobór badań: Badania pokazujące skutki użycia spadochronu podczas spadku swobodnego.
Kryteria pomiaru wyników: Śmierć lub ciężki uraz (Injury Severity Score powyżej 15).
Wyniki: Nie byliśmy w stanie odnaleźć żadnych randomizowanych prób działania spadochronu.
Wnioski: Podobnie jak w wypadku wielu innych metod zapobiegania uszczerbkowi na zdrowiu, efektywność spadochronów nie była przedmiotem rygorystycznej oceny poprzez użycie prób randomizowanych. Zwolennicy medycyny opartej na dowodach krytykowali wprowadzenie metod sprawdzonych tylko za pomocą obserwacji. Uważamy, że gdyby najbardziej zagorzali zwolennicy EBM zorganizowali i wzięli udział w randomizowanym, skrzyżowanym* badaniu nad skutecznością spadochronów, z wykorzystaniem podwójnie ślepej próby i placebo, skorzystałaby na tym cała ludzkość.

Wstęp:

Spadochrony są wykorzystywane rekreacyjnie oraz przez wojsko by zminimalizować ryzyko urazów ortopedycznych, głowy oraz tkanek miękkich spowodowanych przez oddziaływanie siły grawitacji, zazwyczaj w wyniku wyskoczenia z samolotu. Przekonanie, że spadochrony są skuteczne jest oparte w dużej mierze na dowodach anegdotycznych. Obserwacje wykazały, że ich użycie jest związane z ryzykiem urazu lub śmierci z powodu zarówno niepowodzenia procedury  jak i komplikacji jatrogennych. Dodatkowo, "historia naturalna" badań nad upadkiem swobodnym pokazuje, że niepowodzenia zarówno w zabraniu lub otwarciu spadochronu nie zawsze powodują niekorzystne efekty. Postanowiliśmy zatem przeprowadzić przegląd randomizowanych badań nad spadochronami.



Metody: 

Przeszukiwanie literatury: przeprowadziliśmy przegląd zgodnie z wytycznymi QUOROM (quality of reporting of meta-analyses). Szukaliśmy randomizowanych prób nad wykorzystaniem spadochronu w bazach Medline, Web of Science, Embase i Cochrane Library, na odpowiednich stronach internetowych i indeksach cytowań. Wyszukiwano słów "spadochron" oraz "próba". Nie narzucaliśmy żadnych ograniczeń językowych i włączaliśmy do pracy każde badanie obejmujące skoki z wysokości większej niż 100 metrów. Zaakceptowaną metodą było płócienne urządzenie, przyczepione linkami do uprzęży noszonej przez uczestnika badania i uruchamiane (ręcznie lub automatycznie) podczas swobodnego spadku w celu zredukowania prędkości spadania. Wyłączyliśmy badania nieposiadające grupy kontrolnej.
Definicja wyniku: najważniejszymi sprawdzanymi wynikami były śmierć lub poważny uraz, zdefiniowany jako Injury Severity Score (ISS) powyżej 15.
Wyniki: Nasza strategia wyszukiwania nie pozwoliła na znalezienie żadnych randomizowanych badań z grupą kontrolną prowadzonych nad spadochronami.

Dyskusja: 

Duma oparta na dowodach i obserwacyjne uprzedzenie:  Jest ogólnie przyjętą prawdą, że zabieg medyczny, którego skuteczność oparta jest tylko na obserwacjach musi zostać zweryfikowany przez randomizowaną próbę z grupą kontrolną. Badania obserwacyjne są skażone przez tendencyjny dobór danych i uprzedzenia badaczy. Przykładowo, wykazały one, że kobiety używające hormonalnej terapii zastępczej mają niższe ryzyko choroby niedokrwiennej serca, co doprowadziło do uznania jej za metodę obniżenia ryzyka zachorowania. Jednakże, randomizowane badanie wykazało, że tak naprawdę hormonalna terapia zastępcza zwiększa ryzyko wystąpienia choroby niedokrwiennej serca, wykazując, że poprzednie obserwacje były wynikiem uprzedzenia. Przypadki takie jak ten pokazują, że procedury medyczne oparte na obserwacjach powinny być szczegółowo sprawdzane, a spadochrony nie są wyjątkiem.

Naturalna historia zmagań z grawitacją: Efektywność interwencji powinna być porównywana z jej brakiem. Zrozumienie historii swobodnych upadków jest zatem niezbędnie konieczne. Gdyby niepowodzenie przy użyciu spadochronu wiązało się ze stuprocentową śmiertelnością, każdy przypadek przeżycia związany z jego użyciem mógłby być postrzegany jako dowód na jego efektywność. Jednakże, niekorzystne efekty niezastosowania spadochronu nie są nieuniknione: znane są przypadki przetrwania upadku z ponad 10 tysięcy metrów. Dodatkowo, użycie spadochronu również jest związane ze śmiertelnością i urazami, co częściowo jest spowodowane przez błędne zastosowanie procedury jak i, podobnie jak w przypadku każdej procedury, przez komplikacje jatrogenne. Dlatego też potrzebne jest badanie obliczające ryzyko i korzyści stosowania spadochronów.

Spadochron i efekt zdrowej kohorty: Jedną z największych wad badań obserwacyjnych jest możliwość przekłamań, szczególnie przy doborze grupy i rejestrowaniu danych, których można uniknąć przez projektowanie badań randomizowanych. Ważnym czynnikiem przy używaniu spadochronów jest fakt, że osobnicy wyskakujący z samolotów bez spadochronu mają duże prawdopodobieństwo wcześniejszego występowania zaburzeń psychicznych, z kolei używający spadochronów są prawdopodobnie zdrowsi psychicznie, choć mogą tu grać rolę również inne czynniki demograficzne, takie jak przychód czy palenie papierosów. Przez to jest możliwe, że obserwowany pozytywny wpływ spadochronu na przeżycie jest w dużej mierze wynikiem tzw. "efektu zdrowej kohorty". Badania obserwacyjne zazwyczaj wykorzystują wielowartościowe metody analizy statystycznej by z jak najwyższym prawdopodobieństwem obliczyć ryzyko występowania takich przekłamań. W przypadku spadochronu nie przeprowadzono takich analiz, co dla ekspertów od EBM jest równie niestrawne jak wspomniane wyżej metody statystyczne.

Medykalizacja spadku swobodnego: Często mówi się, że lekarze to ogarnięte obsesją chorób i władzy monstra, które nie spoczną, póki nie będą kontrolować każdego aspektu naszego życia (Journal of Social Science, wybierz sobie tom). Kwestią kontrowersyjną jest, czy presja używania spadochronów wywierana na ludziach jest kolejnym przypadkiem demonizowania naturalnego, rozszerzającego doznania doświadczenia. Rozpowszechnione ich stosowanie może być kolejnym przypadkiem obsesji lekarzy na punkcie zapobiegania chorób i ich bezpodstawnej wiary w to, że niesprawdzone technologie są skuteczne przeciwko okazjonalnym negatywnym efektom.

Spadochrony a przemysł zbrojeniowy: Jakkolwiek podejrzani są lekarze, są na świecie siły od nich potężniejsze i bardziej złowrogie. Produkcja spadochronów jest źródłem miliardów dolarów dla międzynarodowych korporacji, które nie wysycha tylko dzięki wierze w ich niezawodność i skuteczność. Wątpliwe jest, by korporacje te chciały poddać swoje produkty randomizowanym, niezależnym badaniom. Co więcej, sponsorowani przez przemysł badacze chętniej wyciągają wnioski na korzyść produktu, przez co jest wątpliwe, czy wyniki takich prób są rzetelne.

Wezwanie (karetki) do boju**: Istnieją tylko dwie opcje. Pierwsza, to zaakceptowanie faktu, że, w wyjątkowych okolicznościach, zdrowy rozsądek może być użyty przy rozpatrywaniu potencjalnego ryzyka i korzyści z interwencji. Drugą jest kontynuacja naszych poszukiwań Świętego Graala Medycyny Opartej Wyłącznie Na Dowodach i zakazać użycia spadochronów do czasu przeprowadzenia rzetelnych badań. Przekonanie, jakie stworzyliśmy w populacji może spowodować trudności w rekrutacji wśród nieoświeconych mas ochotników do takich prób. W takim wypadku jesteśmy pewni, że najzagorzalsi zwolennicy EBM i przeciwnicy stosowania interwencji niesprawdzonych w ten sposób nie będą się wahać by zademonstrować swoje poświęcenie przez zgłoszenie się na ochotnika do podwójnie ślepej, randomizowanej, skrzyżowanej próby z wykorzystaniem placebo.

Twórcy: GCSS miał pomysł, JPP chciała go od niego odwieść. JPP pierwsza przeszukała literaturę, ale GCSS zgubił jej wyniki. GCSS napisał manuskrypt, a JPP wykreśliła najlepsze żarty. GCSS jest gwarantem, a JPP uważa, że dobrze mu tak.
Finansowanie: brak
Konflikt interesów: brak
Zgoda komisji bioetycznej: niewymagana



* crossover study, polega z grubsza na tym, że po sprawdzeniu danego leku, grupy otrzymujące lek i placebo są zamieniane miejscami [przyp. tłum.]
** tłumacz stawia dowolny napój każdemu, kto wymyśli lepszą grę słów, która odda oryginalne "call to (broken) arms"
 

sobota, 9 marca 2013

Dostaliśmy się...

... w dniach 18-20 kwietnia wypatrujcie nas w Krakowie ;)

Jako bonus coś, co wciąż nas zastanawia:
Skąd się tam wziął link do naszej strony i kto u nas szukał filmów przyrodniczych? Są na świecie rzeczy, o których nie śniło się fizjologom (i od tego jesteśmy my, patolodzy), ale to przeszło nasze pojęcie.

PS: gdyby ktoś się zastanawiał, czy mysz jest w stanie przegryźć się przez kevlar: jest w stanie.

wtorek, 5 marca 2013

Czekamy na wieści z Krakowa

Według strony Collegium Medicum UJ "Informacja o abstraktach przyjętych na Konferencję pojawi się po 5.03.13r." - czyli może to być równie dobrze jutro jak i za miesiąc.
W międzyczasie w Szczecinie uchwalono projekt finansowania leczenia niepłodności metodą in vitro. Wygląda jednak na to, że będzie miał on ciężkie, nomen omen, dzieciństwo - przeciwko jest prezydent miasta, a część radnych woli zamiast in vitro finansować koncert, którego nie będzie. Powstał również front przeciwników dofinansowania, skupiający zarówno wiernych uczniów naszego starego znajomego arcybiskupa Dzięgi, jak i ludzi uważających, że dofinansowanie in vitro powinno odbywać się z budżetu centralnego. Tak czy owak, front ów wykupił reklamy w komunikacji miejskiej (99 zeta za monitor) obwieszczające pasażerom, że 14 tysięcy Szczecinian podpisało protest przeciwko finansowaniu in vitro z budżetu miasta (co ciekawe, wszystkie źródła internetowe mówią o trzynastu tysiącach) - co na 401 211 mieszkańców daje niecałe 3,5% (czyli, skoro wg. arcybiskupa Dzięgi "katolik nie może popierać in vitro", albo są u nas kiepscy katolicy, albo jest ich nieco mniej niż mityczne 95%).
Swoją drogą, mieliśmy niedawno wykład z panem pracującym w klinice leczenia niepłodności, który opowiadał, że swego czasu nawiedziła ich dziennikarka Gościa Niedzielnego, która,  przyjrzawszy się ich pracy, a przede wszystkim pacjentom, uświadomiła sobie, że in vitro nie robią sobie sataniści i kosmici, lecz zwyczajni ludzie, po czym napisała artykuł, którego w GN nie puścili... Niby cenzura umarła wraz z komuną, którą Kościół podobno zaciekle zwalczał, ale sentyment każdy może czuć.


czwartek, 28 lutego 2013

Apoptyny

Poniższy tekst powstał na podstawie wykładu doktora Marka Łosa z Linköping University który odbył się 21 lutego w Zakładzie Patomorfologii w szpitalu na Unii Lubelskiej w Szczecinie.

Apoptyny, czyli białka wirusowe preferencyjnie zabijające komórki nowotworowe zostały odkryte w 1992 przez Jeurissena i Noteborna. Przedmiotem ich badań był wirus CAV (Chicken Anemia Virus) - niewielki (wielkość genomu 2,3 kb) wirus o jednoniciowym, ujemnie spolaryzowanym DNA, odpowiedzialny za niszczenie erytrocytów lub tymocytów u młodych kur. Infekcja nim dorosłych zwierząt nie powoduje objawów, jednak obniża ilość zachorowań na nowotwory. Jeurissenowi i Notebornowi udało się wyizolować białko wirusowe odpowiedzialne za ten efekt (apoptyna VP3), a w latach późniejszych odkryto inne białka pełniące podobne funkcje, jak choćby apoptyna ludzkiego gyrowirusa czy apoptyna wirusa tero-torque która wykazuje szczególne powinowactwo do raków wątrobowokomórkowych. W roku 2011 zespół naukowców pod przewodnictwem Virginie Sauvage odkrył ludzkiego gyrowirusa o strukturze bardzo podobnej do CAV.

Po co i w jaki sposób wirusy indukują apoptozę?  Proces ten jest elementem strategii namnażania niektórych wirusów, ułatwiającym im uwolnienie się z komórki lub też wyeliminowanie komórek układu immunologicznego (tak działa np. wirus HIV). Co ciekawe, istnieją też wirusy działające w odwrotny sposób: herpeswirus 8, powodujący powstawanie mięsaków Kaposiego blokuje apoptozę. Badania wykazały, że w komórkach nienowotworowych apoptyna VP3 pozostaje w cytoplazmie, natomiast w komórkach nowotworowych to zasadowe, bogate w prolinę , pozbawione skomplikowanych struktur (takich jak helix-loop-helix) białko reaguje z podjednostką regulatorową  p85 kinazy PI3, co powoduje jej aktywację. Uaktywniona kinaza powoduje aktywację Akt (regulatora przetrwania/proliferacji), które wraz z apoptyną przemieszcza się do jądra komórki.
Schemat pochodzi z tej pracy.
Akumulacja apoptyny w jądrze powoduje szereg efektów, takich jak wydostanie się z jądra Nur77 który powoduje spadek poziomu białek Bcl-2 i Bcl-X i uwolnienie z mitochondriów cytochromu C (mitochondrialny szlak apoptozy). Co ciekawe, indukcja apoptozy przez apoptyny nie następuje poprzez receptory śmierci i jest niezależna od p53 - CAV wykorzystuje głównie szlaki metaboliczne, które są nadaktywne w komórkach nowotworowych - kierując Akt (którego, przez intensywną proliferację, jest w cytoplazmie dużo) do jądra i obniżając poziom Bcl-2 zarówno przez fosforylację CDK2 jak i przemieszczanie Nur77 do cytoplazmy. Jest to prawdopodobnie powód niedziałania apoptyn w zwykłych komórkach (jeśli spowodujemy ich transformację nowotworową, np. przez naświetlanie fibroblastów promieniami UVC, zaczną one obumierać - nie ma linii komórkowych odpornych na apoptyny).
Skoro apoptyny potrafią tak specyficznie niszczyć komórki nowotworowe, dlaczego nie używamy ich w praktyce klinicznej? Powodem jest ich niestabilność oraz fakt, że, będąc białkami, indukują one odpowiedź immunologiczną po podaniu do organizmu. Dr Łos mówił, że prowadzono próby leczenia apoptynami nowotworów skóry oraz gardła (co eliminowało problem dostarczenia jej do nowotworu), jednak określił je jako nieudane z powodu niestabilności apoptyny. Znalazłem jednak kilka źródeł mówiących o wspomaganiu leczenia apoptynami radioterapią, leczeniu raka jamy ustnej u myszy, próbach stworzenia nośników dla apoptyn a nawet wyjątkowo tajemniczy artykuł po chińsku o którym nie wiadomo nic, poza dość interesującym tytułem. Z kolei naukowcy z Linköping pracują nad wykorzystaniem nie całego białka, lecz jego fragmentów. Rezultaty mogą być interesujące.
Źródła:
Bullenkamp J, Cole D, Malik F, Alkhatabi H, Kulasekararaj A, Odell EW, Farzaneh F, Gäken J, Tavassoli M. Human Gyrovirus Apoptin shows a similar subcellular distribution pattern and apoptosis induction as the chicken anaemia virus derived VP3/Apoptin.

Flinterman M, Farzaneh F, Habib N, Malik F, Gäken J, Tavassoli M. Delivery of therapeutic proteins as secretable TAT fusion products.

Jeurissen SH, Wagenaar F, Pol JM, van der Eb AJ, Noteborn MH. Chicken anemia virus causes apoptosis of thymocytes after in vivo infection and of cell lines after in vitro infection.

Kooistra K, Zhang YH, Henriquez NV, Weiss B, Mumberg D, Noteborn MH. TT virus-derived apoptosis-inducing protein induces apoptosis preferentially in hepatocellular carcinoma-derived cells.

Maddika S, Bay GH, Kroczak TJ, Ande SR, Maddika S, Wiechec E, Gibson SB, Los M. Akt is transferred to the nucleus of cells treated with apoptin, and it participates in apoptin-induced cell death.


Maddika S, Booy EP, Johar D, Gibson SB, Ghavami S, Los M. Cancer-specific toxicity of apoptin is independent of death receptors but involves the loss of mitochondrial membrane potential and the release of mitochondrial cell-death mediators by a Nur77-dependent pathway.

Maddika S, Rao Ande S, Wiechec E, Hansen LL, Wesselborg S, Los M Akt-mediated phosphorylation of CDK2 regulates its dual role in cell cycle progression and apoptosis

Sauvage V, Cheval J, Foulongne V, Gouilh MA, Pariente K, Manuguerra JC, Richardson J, Dereure O, Lecuit M, Burguiere A, Caro V, Eloit M. Identification of the first human gyrovirus, a virus related to chicken anemia virus.

Schoop RA, Baatenburg de Jong RJ, Noteborn MH. Apoptin induces apoptosis in an oral cancer mouse model.

Schoop RA, Verdegaal EM, Baatenburg de Jong RJ, Noteborn MH. Apoptin enhances radiation-induced cell death in poorly responding head and neck squamous cell carcinoma cells.


Sun LL, Jin NY, Xiao L. Anti-tumor effects of apoptin gene on human laryngeal carcinoma Hep-2

Zhang YH, Abrahams PJ, van der Eb AJ, Noteborn MH. The viral protein Apoptin induces apoptosis in UV-C-irradiated cells from individuals with various hereditary cancer-prone syndromes.





sobota, 23 lutego 2013

Nadal mamy wszystkie palce...

... metalowe/kevlarowe (gdy ktoś ma inną proporcję wielkości dłoni do długości palców niż zakładali producenci) rękawice czynią cuda. Po krótszym lub, w moim przypadku, dłuższym czasie udało nam się opanować sztukę robienia myszom zastrzyków. Kolega skierowany na ergi opanowuje sztukę robienia zastrzyków po ciemku. Nauczyliśmy się też pobierać myszom oczy (w poniedziałek mamy już pobierać Ważne Oczy), a także uczestniczyliśmy w izolacji komórek macierzystych z mysiego szpiku, wprawdzie był to najmniej twórczy etap, oczyszczania kości z mięsa (kości na izolację, mięso do chińskiej restauracji do worka; dodatkowo, jako, że myszy były transgeniczne, mięśnie miały kolor żółtozielony i świeciły w ciemnościach), ale powoli się rozwijamy.

Zakładowy szczur jest mniej towarzyski niż pisałem ostatnio, bystry jest natomiast nieprzeciętnie - widzi podobno słabo, ale koleżankę, która wyjęła go z klatki ugryzł bezbłędnie, po czym próbował zrejterować za lodówkę (pod względem szukania okazji do ucieczki, szczury są znacznie sprytniejsze od myszy).


STN CM UJ w końcu zamknęło rejestrację abstraktów, czekamy więc na ogłoszenie wyników i powoli przygotowujemy się do wysyłania naszego streszczenia na inne konferencje. A propos: dzisiaj na moim drugim kierunku pani od Integrated skills nieopatrznie spytała, czy ktoś wie co takiego jest w pępowinie, że naukowcy tak się nią interesują. I tu właśnie wychodzi dość w sumie częsty problem - mówić o znanej sobie dziedzinie w taki sposób, żeby było to zrozumiałe dla osób nie obeznanych z tematem.  Starałem się jak mogłem, zresztą mówiąc po angielsku nie było mi dane się zanadto rozkręcić. Na szczęście.

A na koniec, rzecz na pewno ciekawa: w czwartek uczestniczyłem w wykładzie doktora Marka Łosa z Uniwersytetu w Linköping dotyczącym roli apoptyn w zwalczaniu nowotworów. Zagadnienie jest dość interesujące, toteż wkrótce poświęcę mu osobną notkę. Stay tuned.

sobota, 16 lutego 2013

Getting serious

We wtorek, w ramach przygotowania do magisterki, mamy uczyć się robić myszom zastrzyki. W sumie jest to całkiem podobne do robienia zastrzyków ludziom, z kilkoma zasadniczymi wyjątkami:
- mniejszy i w dodatku dość ruchliwy cel;
- cel broni się zębami oraz bronią biologiczną (z drugiej strony niż zęby);
- w przypadku myszy płci męskiej istnieje możliwość przypadkowego umieszczenia igły w miejscu, gdzie boli każdego faceta, niezależnie od gatunku.
O wynikach poinformujemy później. O ile zostaną nam jakieś palce.

Jeśli już o gryzoniach mowa, mamy w końcu w zakładzie szczury. Jeden był nawet dość towarzyski, ale usłyszawszy o symbolice szczurzego ogona u Freuda chyba stwierdził, że nie znajdzie z nami wspólnego języka i przeszła mu ochota na interakcję społeczną z nami.

Organizatorzy konferencji w Krakowie postanowili potrollować nadsyłających zgłoszenia - pierwotny termin przesyłania abstraktów minął 10 lutego, ale został przesunięty o 5 dni, a obecnie upływa 19 lutego. Przyjmujemy zakłady, czy wyrobią się przed końcem miesiąca.

Dla zabicia czasu czytam książkę Gambarellego i Łuckiego Jak przygotować pracę dyplomową i doktorską. Dziełko dość sympatyczne, choć niekiedy uroczo nieaktualne - jak choćby we fragmencie w którym autorzy doradzają, jak zaznaczać poprawki by maszynistka (dla młodszych czytelników: nie jest to kobieta prowadząca pociąg, lecz osoba zajmująca się zawodowo przepisywaniem prac na maszynie, obecnie zawód prawdopodobnie wymarły) wiedziała jak je wprowadzić, czy też podrozdział traktujący o cytowaniu prac rosyjskojęzycznych, ponieważ wiele zachodniej literatury naukowej, w szczególności dotyczącej techniki zostało przetłumaczone na język rosyjski, a nie każdy student zna języki zachodnie.  знаю ни одного западного языка?

Tymczasem, w ramach ogólnie pojętej "pomocy w labie" Ag i Mi zajmują się produkcją (a właściwie filtrowaniem) wody mineralnej dla myszy, przy pomocy wzbudzającej respekt swoimi gabarytami i oldschoolowym (nasuwa mi skojarzenia z drugowojenną Superfortecą) wyglądem maszyny nazwanej przez nas odsysaczem, względnie obsysaczem - nazwy oficjalnej nie znam.

sobota, 9 lutego 2013

Zwirować, a nie zwariować.

Choć teraz ferie - to w labie praca wre. Zdarzają się momenty kiedy pracujemy pod wyciągiem, nie na 4, a na 6 rączek.
Tematy prac magisterskich zostały ustalone i każdy z nas zapoznaje się powoli z realiami laboratoryjnymi, które umożliwią przeprowadzenie badań i eksperymentów  Mi grzebie po śmietnikach w poszukiwaniu myszy, Ma czyta poradniki o problemach wychowawczych szczurzych matek, a my z An próbujemy znaleźć metodę wirowania krwi pępowinowej tak, żeby większość interesujących nas komórek nie rozplaskiwała się na ściankach falconów. I z naszych eksperymentów polecam patent na przerwę obiadową - nastawić wirowanie na pół godziny z break równym zeru. :) Wirówka będzie rozpędzać się, wirować i zwalniać w czasie, w którym zdążycie spokojnie wszamać dwa dania i deser :D
Z innych ciekawych doświadczeń - rejestrujemy abstrakt na swoją pierwszą konferencję! I powiem, że nie jest łatwo...


poniedziałek, 28 stycznia 2013

Jak zostałem szczurzą niańką...

... a w przyszłości zapewne jeszcze nauczycielem wdżwr, sprzątaczką i swatką, bo szczury chwilowo albo się nie rozmnażają, albo robią młodym śliski kocyk, a sobie sesję zdjęciową na koniu (a nie, to nie ta bajka), tym sposobem blokując rozpoczęcie przeze mnie magisterki. Zresztą gryzonie chyba generalnie mnie nie lubią, latem w Warszawie myszy też rozmnażały się dość opornie, choć prawdopodobnie była to wina mutacji jaką miały. W ramach poczynienia kolejnych obserwacji planuję wyjazd na wieś, żeby sprawdzić czy kury przestaną się nieść.
O, to będzie moje wyjście awaryjne.

Prace magisterskie rozkręcają się wprawdzie powoli, ruszyło się natomiast w kwestii koła naukowego - przygotowaliśmy listę konferencji na które chcielibyśmy pojechać - starczyło nam fantazji na jakieś pół Polski a także kawałek Europy (Maastricht, Berlin, Koszyce), profesor mówił, że gdybyśmy pojechali na choćby 1/3 tych konferencji, byłoby bardzo dobrze (spodobały mu się Koszyce - sprawdziliśmy wstępnie możliwości transportu i tu ciekawostka: aby dostać się tam samolotem, należałoby lecieć z Goleniowa do Warszawy, z Warszawy do Berlina, z Berlina do Pragi i stamtąd do Koszyc, więc droga powietrzna odpada. W najgorszym wypadku zbierzemy drużynę i wyruszymy pieszo). Chwilowo jesteśmy na etapie pisania abstraktu (w Krakowie zażyczyli go sobie na 10 lutego i to po angielsku, a konferencja będzie dopiero w kwietniu).
A jutro, w ramach przygotowania do badania siatkówki u gryzoni idziemy na OCT - chwilowo na myszach, u których w przeciwieństwie do szczurów, jest ponoć dość wesoło (jak w akademiku na wiosnę, i nawet wystrój trochę podobny)



czwartek, 17 stycznia 2013

Jedenaste: nie zanudzaj

Kiedy w poniedziałek siedziałem na zajęciach z praktycznej nauki metod analitycznych (fakultet, który mamy razem z pierwszym rokiem) przyglądając się prezentacjom przygotowanym przez młodszych kolegów, uderzyło mnie, jak wielu z nich nie ma pojęcia, jak taką prezentację przygotować. Zresztą, co tam pierwszy rok, wielu naszych kolegów ma ten sam problem. Nie mówię tu o samym prowadzeniu wykładu (sam mówię zdecydowanie za szybko i niekiedy gubię się w tym co mówię), ale o takich opracowaniu slajdów, by sam ich widok przyciągał uwagę słuchacza. Słusznie to zauważyła współautorka bloga, na widok kolejnej ściany tekstu serwowanej nam przez dwie panie mówiąc "nic się po naszej prezentacji nie nauczyli".

Właśnie, ściana tekstu, to pierwsza rzecz, którą chciałbym tu omówić. Wynika z lenistwa (najczęściej), głupoty (niewiele rzadziej) i nieumiejętności "wczucia się" w rolę słuchacza. Polega na wklejeniu (na ogół bezpośrednio z wikipedii, lub co gorsza z Google Translatora) dość długiego tekstu, na ogół czcionką rozmiaru 10, żeby więcej się zmieściło i żeby co bardziej dociekliwy widz nie zauważył błędów językowych, przecinków w niewłaściwych miejscach lub, w niektórych przypadkach, dość widowiskowego orta*. Dodajmy do tego czytanie całego tekstu monotonnym, niezbyt wyraźnym głosem i już mamy przepis na to, żeby pół sali usnęło, a drugie rzucało wszetecznicami przy każdej zmianie slajdu.
Zresztą, różnica między czymś takim (tak, Google Translator):
 Aktynina jest białkiem mikrowłókien. α-aktynina jest niezbędne do zamocowania włókien aktyny do Z-linie w komórkach mięśni szkieletowych, a także do gęstych organów w komórkach mięśni gładkich.Funkcjonalne białko przeciwrównolegle dimer, które sieciujących cienkich włókien w przylegających sarkomerów, i w związku z tym między skoordynowane skurcze sarkomerów w osi poziomej.

Non-α-actinins sarkomeru (ACTN1 i ACTN4) są powszechnie wyrażane. Oba końce w kształcie pręta α-aktyny aktynina dimeru zawierają domeny wiążące.

Mutacje w ACTN4 może powodować choroby nerek ogniskowej segmentowe stwardnienie kłębuszków nerkowych.

A czymś takim:

Slajd pochodzi z przygotowanej przez nas w zeszłym roku prezentacji "Doping genowy - czy nadchodzi era genogladiatorów?"

Jeśli ktoś jest wybitnie ścisłym umysłem, to podobno idealna proporcja tekstu na slajdzie to 6 linijek, po 6 słów w każdej. Kominek w szczecińskim seminarium dla blogerów, w którym miałem okazję uczestniczyć, podał też proporcję "jeden obrazek na 2000 znaków", choć moim zdaniem w prezentacjach obrazków powinno być nawet więcej (ideałem byłaby prezentacja bez tekstu, ale przyjmijmy, że jesteśmy leniwi).

A skoro już o obrazkach mowa:
Oprawa graficzna to bardzo ważny element prezentacji. Dobrze dobrana, ułatwia "sprzedanie" tematu słuchaczom, a im samym zapamiętanie tego, co przekazujemy. Ilustracje "rozbijają" ścianę tekstu na bardziej strawne fragmenty (jak wiadomo, pamięć krótkotrwała zapamiętuje od 2 do 7 porcji informacji jednocześnie - stąd też być może proporcja "6 na 6") Obrazki mogą pełnić trzy zasadnicze funkcje:
  • Skojarzeniową - taką właśnie pełni w przedstawionym wyżej slajdzie ów biegnący człowieczek, ułatwia on wzrokowe zapamiętanie slajdu o aktyninie. Jeśli prezentację przygotowujemy w grupach, warto urządzić burzę mózgów na temat "co nam się kojarzy z danym tematem" i na tej podstawie dobierać ilustracje.
  • Informacyjną - czyli wszelkie wykresy, tabele i schematy (na slajdzie o aktyninie mamy np. schemat tworzenia się różnych wariantów białka). Jeśli chcemy opisać jakiś proces, warto sprawdzić, czy w internecie nie ma jego schematu - zaoszczędzimy czas i unikniemy pokusy zbudowania kolejnej ściany tekstu.
  
Schemat reakcji far-western blot, który wykorzystaliśmy w naszej ostatniej prezentacji.

  • Humorystyczny wstęp/przerywnik - przoduje w tym wspomniany w poprzedniej notce Hiszpan, który na początku każdej prezentacji zamieszcza jakiś związany z tematem żart lub komiks. 
  
Podobną funkcję pełnią też zdjęcia kotów lub innych zwierząt** umieszczane na końcu prezentacji.

Jeśli ktoś w czasie przygotowywania prezentacji nudzi się wybitnie, może pobawić się w tworzenie spójnej szaty graficznej dla całej prezentacji. Nam zdarzyło się to może dwa razy, przy Erze Genogladiatorów (naprzemiennie slajdy w czarnej i białej kolorystyce, dużo obrazków w stylu tego biegnącego człowieka) i na prezentacji z enzymologii, bodajże o wirusowych genach w ludzkim DNA, która była czarna, a na wszystkich obrazkach przewijał się motyw puzzli. Ostatnimi czasy odeszliśmy zresztą od ciemnych kolorów, bloty np. były żółtopomarańczowe.

Wiem co mówię... albo i nie.
Jedna z grup prezentujących na poniedziałkowym wykładzie miała dość wyboistą drogę - jeden z jej członków tak zamotał się w tym co mówił, że w końcu jego koleżanka nie wytrzymała, przerwała mu i dokończyła omawianie slajdu za niego. Zdecydowanie, warto jest przeczytać prezentację przed zaprezentowaniem, choćbyśmy nawet zamierzali pójść na łatwiznę i czytać ze slajdów. Pewnego dnia może się przecież znaleźć ktoś, kto będzie miał jakieś pytania. Skrajny przypadek widziałem, będąc na pierwszym roku (kiedy też nie umiałem robić prezentacji) - kolega, który był z nami w grupie dał nam telefon, który następnie wyłączył na jakiś tydzień, z zajęć też zniknął, a kiedy postawiliśmy już na nim krzyżyk, pojawił się nagle na zajęciach, na których mieliśmy przedstawić prezentację. Kazaliśmy mu czytać, szło mu, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Swoją drogą, kolega wkrótce zniknął definitywnie.

Wyprawiając się do źródeł, uważaj, aby nie zbłądzić w stronę Bullshit Mountains
Przykład z zeszłego roku: dwie koleżanki przygotowały prezentację na temat klonowania. Do pewnego momentu szło dobrze, bez szału ale i bez jakichś widowiskowych wtop. Prezentacja miała się ku końcowi, gdy koleżanki uznały za stosowne wspomnieć o Raelianach finansujących Clonaid. I to nie w kontekście, powiedzmy, rozrywkowym, ale z pełną powagą, łącznie z tym, że podobno już kogoś tam sklonowali.





Wracając na Ziemię: prezentacja to nie notka na blogu, w której, znów cytując Kominka, subiektywizm jest nawet wskazany (opinie, nie fakty, fakty to można na portalu z newsami zobaczyć). Warto poszukać informacji w kilku źródłach (uwaga - naukowych, nie pseudonaukowych). Wspomniane koleżanki wkrótce po rewelacjach o kosmitach przygotowały prezentację o etyce w biotechnologii, którą prowadzący zajęcia określił później jako "45 minut nauki Kościoła" (osobiście uwzględniłbym to, ale ze stanowiskami innych religii, jak również świeckimi). Inny przykład to prezentacja o GMO przygotowywana przez pierwszy rok, po której wiele sobie obiecywałem, niestety sprowadziła się ona głównie do zachwytów nad prof. Seralinim - bez pokazania stanowiska drugiej strony, choć zapewne nie ze względu na brak źródeł. Bardzo brakowało mi też wtedy czasu na dyskusję (moim zdaniem zadawanie prezentacji bez późniejszej dyskusji nad nimi nie ma większego sensu).

Podsumowanie:
Aby przygotować dobrą prezentację, nie wystarczy wkleić na slajdy tekstu z wikipedii/abstraktu losowej pracy którą znajdziemy na PubMedzie. Warto poświęcić trochę czasu, może nawet niekoniecznie żeby zainteresować kogoś tematem, ale żeby przede wszystkim nie zanudzić go na śmierć.
Ja również mam nadzieję, że nie zanudziłem was wszystkich.



*Autor zna ludzi, którzy po 3 latach studiowania konsekwentnie piszą "biohemia".
** W rzadkich przypadkach własnych dzieci.