wtorek, 27 stycznia 2015

Come back?

Może.

Na dobry początek, coś takiego:

Link



Nie muszę chyba dodawać, że Rejestr Lekarzy nie zna Anny Adrianow-Przetakiewicz...

poniedziałek, 16 grudnia 2013

TED - czyli o ideach wartych szerzenia.

Dla wszystkich, którzy jeszcze nie słyszeli o TED.COM :)

Mnóstwo ludzi mówiących mnóstwo ciekawych rzeczy.
W dobie kiedy nikomu nie chce się robić nic ponad wymagane minimum, ludzie, którzy tam się wypowiadają napawają mnie pewnego rodzaju optymizmem w patrzeniu w przyszłość. Są nie tylko świetnymi mówcami, wynalazcami, nauczycielami - ale mają w sobie coś, co porywa tłum.

Stronka godna polecenia dla wszystkich, którzy szkolą się w języku angielskim. :) Mnogość akcentów o nalotów wzbogacona o transkrypty czy napisy w trakcie, które można włączać/wyłączać to jest to, czego nam do szczęścia potrzeba.

Jedne z moich ulubionych :)
http://www.ted.com/talks/matt_cutts_try_something_new_for_30_days.html
http://www.ted.com/talks/russell_foster_why_do_we_sleep.html
Przyjemności!

piątek, 13 grudnia 2013

Randy Schekman ogłasza bojkot periodyków naukowych

Link do artykułu

Mądrze facet gada, choć w sumie skoro już dostał Nobla to mu wszystko jedno.

Swoją drogą, jesteśmy obecnie trochę zajęci, ponieważ:

a) Piszemy magisterki,
b) Musimy zrobić milion prezentacji na każdy przedmiot (to szalone, mieć na ostatnim roku tyle przedmiotów. I trzy egzaminy w sesji letniej)
c) Snujemy plany na przyszłość. W większości, niestety, nie związane z naszym pięknym krajem.

piątek, 11 października 2013

Rak nie jest chorobą, czyli pozdrowienia z zielonych szczytów Bullshit Mountains

Z otchłani internetu przypłynął do nas ostatnio artykuł o książce niejakiego Andreasa Moritza, uzdrowiciela (cokolwiek to znaczy), pisarza (wśród jego innych książek znajdziemy m.in. Ending the AIDS Myth, oraz Niezwykłe płukanie wątroby i woreczka żółciowego*) oraz artysty, zatytułowanej "Rak nie jest chorobą - to mechanizm przetrwania". Sądząc z (nieco przeterminowanych) newsów na polskiej stronie autora (który w zeszłym roku przeniósł się na tamten świat w wieku zaledwie 58 lat**) jest ona w pewnych kręgach bestsellerem.

Czego możemy się dowiedzieć z owej, jakże fascynującej lektury? Cytując samouzdrawienie.pl:

Według podejścia Moritza rak jest odzwierciedleniem nagromadzenia toksyn w organizmie, na które pracuje się latami. Toksyny powstają w naszym organizmie pod wpływem wielu czynników, a zawsze podatnym podłożem jest osłabienie organizmu. Czynnikami osłabiającymi i toksycznymi są m.in.: stres, niedostateczna ilość snu, tłumione emocje, nierozwiązanie konflikty uczuciowe i emocjonalne, odwodnienie, nieprawidłowe odżywianie, zbyt mała ilość słońca, nieregularny tryb życia, wystawienie na działanie związków chemicznych. W niezdrowym środowisku (toksycznym i ubogim w tlen) zdrowe komórki mutują w komórki nowotworowe. Lecz dzieje się to jedynie wtedy, gdy inne środki zachowania życia zawiodły. Naturalną drogą uzdrowienia (opisując w kilku słowach) jest usunięcie przyczyn powstania nowotworu i zapewnienie odpowiednich warunków – przywrócenia harmonii w ciele i umyśle.

Ciekawe. Do jednego worka mamy wrzucone prawdziwe przyczyny raka, jak choćby kontakt z substancjami chemicznymi, a także typową mistykę, życie w stanie nierównowagi, złe feng-shui w pokoju, etc. 

„Rak jest kojarzony z niezwykłym cierpieniem, bólem i śmiercią. Przekonanie takie utrzymuje się pomimo faktu, że 90-95 procent wszystkich przypadków raka pojawia się i zanika samoczynnie. Nie ma dnia, w którym nasze ciało nie wyprodukowałoby milionów komórek rakowych. Niektórzy, pod wpływem ogromnego chwilowego stresu, wytwarzają ich więcej niż normalnie”.

Prawie prawda: codziennie wiele komórek mutuje, przez co mogą stać się zaczątkiem nowotworu (po czym, jeśli wszystko działa, dostają kosę od układu odpornościowego), ale nie są to (jeszcze) komórki rakowe.

Rak nie jest chorobą – to mechanizm przetrwania. Najbardziej desperacki, jakim dysponuje nasz organizm, lecz nadal jest to mechanizm przetrwania. Ciało nie jest przeciwko tobie – ono zawsze stara się usunąć przyczynę „choroby”, bez względu na to, czy jest to przeziębienie czy rak. Zawsze stara się usunąć zagrożenie najszybciej i najlepiej jak potrafi, na tyle, na ile pozwolą mu okoliczności.

I tu już autor pojechał po całości: czyli co, mam za dużo stresu w życiu, więc mój organizm uruchamia mechanizm obronny, tworząc komórki nowotworowe, zapewne mówiąc mi w ten sposób bym przestał się, ku...ltura, stresować. Na pewno mi się poprawi, dzięki...

Dalej mamy historyjkę o George'u, o którym nie wiadomo prawie nic, co przypomina mi artykuły z ulotki Świadków Jehowy, którą ostatnio wręczył mi pewien dziadek na dworcu, i z której dowiedziałem się między innymi, że mężowie magicznie przestają bić żony, jeśli zostaną Świadkami Jehowy, na co zareagowałem mniej więcej tak:
źródło: mylittlefacewhen.com
 
Więcej ciekawych rzeczy można znaleźć we fragmencie książki na stronie autora:

Niestety, zwykłe niezrozumienie czy też całkowity brak świadomości, co stanowi prawdziwe przyczyny wzrostu złośliwych guzów, spowodowały, że zaczęto postrzegać „nienormalne” komórki rakowe jako złośliwe potwory, które starają się uparcie nas unicestwić, być może w odwecie za grzechy lub brak troski o nasze ciało. Dowiesz się jednak, że rak jest po naszej stronie, a nie przeciwko nam.
 
Jak to mówią Anglicy: with friends like these, who needs enemies?
 
 
Aby istnieć w ludzkim ciele, musisz mieć dostęp do określonych zasobów energii życiowej. Możesz albo wykorzystywać je do zasilania i uzdrawiania ciała, albo marnować je na walkę z tzw. chorobą, która – jak głosi medyczna teoria [podkreślenie moje] – chce cię zabić. Ostateczny wybór należy do ciebie.

Każda terapia rakowa powinna skupiać się na pierwotnych przyczynach powstania nowotworu, a jednak większość onkologów zazwyczaj je ignoruje.

Pierwsze z kryteriów pseudonauki Andrzeja Kajetana Wróblewskiego (Mania wielkości autora, który uważa, że jako jedyny zna prawdę, odnosi się pogardliwie do wszystkich uczonych z prawdziwego zdarzenia, zarzucając im w niewybrednych słowach konserwatyzm lub wręcz nieuctwo.) odhaczone.

Prawdę mówiąc, nowe badania całkowicie zaprzeczają przekonaniu, że mutacja genetyczna powoduje raka lub też jego rozprzestrzenianie się.

I prawie pięć lat studiów poszło się jechać. Tak swoją drogą, jakież to nowe badania ma na myśli autor? Bo raczej nie, gdzie mamy translokację chromosomową odpowiedzialną za ARMS.

pomimo tego, że geny mogą ulegać mutacji z powodów omówionych w dalszych częściach publikacji, nawet jeśli zostaną uszkodzone czy działają nieprawidłowo, nikogo nie są w stanie zabić.

Abstrahując od nowotworów: zapewne wśród genów które nie są w stanie zabić znajduje się CFTR (odpowiedzialny za mukowiscydozę) czy też gen odpowiedzialny za dystrofię mięśniową Duchenne'a.

Coraz wyraźniej widać, że prawie wszystkie rodzaje raka są poprzedzone różnorodnymi traumatycznymi wydarzeniami takimi jak rozwód, śmierć bliskiej osoby, wypadek, utrata pracy lub rzeczy osobistych, ciągły konflikt z szefem lub rodziną, czy też wystawienie się na działanie silnych toksyn.

Autor zapewne przepytał kilkanaście tysięcy pacjentów z nowotworem o traumatyczne wydarzenia, po czym opublikował wyniki w Nature.


To przykre, że większość środowiska medycznego zniechęca pacjentów do współudziału w wyborze formy leczenia i wpływania na jego przebieg. Chorzy rzadko liczą się w procesie uzdrawiania. Dziś to kuracje medyczne, propagowane jako jedynie słuszne remedia na choroby, są najważniejsze. 






I tak w nieskończoność moglibyśmy, ale na tym już może zakończymy. Byłoby to w sumie zabawne, gdyby nie ludzie, którzy w takie rzeczy wierzą...



*Autora na samą myśl rozbolała wątroba.
**Nie chcę być złośliwy, ale to chyba nie najlepiej świadczy o jego uzdrowicielskich kwalifikacjach...

wtorek, 8 października 2013

Globalna wioska

"PubMed is open, however it is being maintained with minimal staffing due to the lapse in government funding. Information will be updated to the extent possible, and the agency will attempt to respond to urgent operational inquiries. For updates regarding government operating status see USA.gov."
Studenci piszący prace magisterskie po drugiej (lepszej?) stronie Atlantyku pozdrawiają rząd USA... 
So far, rozrysowany plan mojej magisterki zajmuje stronę A4, badania są w połowie, a do ilości napisanych słów nie ma co się na razie przyznawać. Pora się chyba zakopać w bibliotece, póki częstotliwość zajęć wynosi jedne w tygodniu...

piątek, 13 września 2013

Rok, miesiąc i dzień

Tyle minęło od czasu napisania pierwszej notki (12 sierpnia 2012 roku)* Przez ten czas napisaliśmy 42 notki, co jest w sumie całkiem dobrą liczbą, zważywszy na to, że jest to odpowiedź na Wielkie Pytanie o Życie, Wszechświat i Całą Resztę (właśnie dzisiaj wypożyczyłem Autostopem przez Galaktykę, z zamiarem ponownego przeczytania). Daje nam to notkę co jakieś 9,5 dnia (jeśli liczyć, że rok, miesiąc i dzień to 397 dni). Przez ten czas odwiedziło nas 3425 osób, z czego spora część to boty zza wschodniej granicy, linkujące nas na dość ciekawych stronach, powiedzmy, edukacyjnych:
Jak to mówią, każdemu jego porno. Miałem, zdaje się, więcej referali, niestety, zmianę sprzętu blogującego przetrwały tylko dwa screeny, powyższy i ten:
Być jak minister Gowin, prawie jak "Być jak John Malkovich" (film z gatunku zmieniających połączenia między neuronami**).

Z newsów: wracamy w październiku, aczkolwiek niedawno byłem w labie, po to by dowiedzieć się, że zabrali nam kanciapę vel pokój asystencki celem postawienia tam nowego urządzenia, a także żeby zrobić OCT paru (czternastu) myszom. Lab się rozwija, ale czy znajdą nam nowe miejsce do opieprzania się medytacji? Dowiecie się już w następnym odcinku.





*Autorzy chcą w ten sposób ukryć fakt, że miesiąc temu zapomnieli, że blog skończył rok.
** Czytaj: ryjących banię. Autor następnie zaczął słuchać Toma Waitsa oraz Nicka Cave'a, przeczytał parę książek Rolanda Topora i to nastawiło go psychicznie do obecnego zajęcia.

wtorek, 30 lipca 2013

VSEL - Nowe szaty króla?

Link do artykułu

No ładnie, awantura na cały naukowy świat. Po raz kolejny widać, jak bardzo na wyniki badań wpływa to, kto za te badania płaci*. A w sumie od wykładu profesora Ratajczaka na temat VSELs w 2010 roku (w czasach gdy człowiek siedział głównie w laboratorium chemicznym, pichcąc metę siarczan (VI) miedzi i wydawało mu się, że jest królem labu**) zaczęło się nasze zainteresowanie komórkami macierzystymi. Od tego czasu byliśmy jeszcze na dwóch wykładach profesora, ostatnio w czerwcu podczas Baltic Stem Cells Meeting (albo I Konferencji Polskiego Towarzystwa Medycyny Regeneracyjnej - oba te wydarzenia odbywały się w tym samym miejscu, w tym samym czasie, w sąsiednich salach***). Za każdym razem profesor podkreślał, że jego metoda nie wywołuje kontrowersji bioetycznych (na co na ogół nie zwracaliśmy uwagi, przez pewnego wykładowcę mamy alergię na bioetykę, a poza tym jedną z rzeczy których nauczyliśmy się na studiach jest to, że każdy profesor twierdzi, że jego metoda jest najlepsza) Z VSELs nie pracowaliśmy, ale kilku naszych znajomych miało taką okazję, niektórzy je nawet widzieli****. Nawet na tegorocznej konferencji PUM jedno z kół przedstawiało pracę na ich temat, która jednak przeszła bez większego echa (w świetle ostatnich wydarzeń może to i dobrze*****).




* Co widać choćby po tym, jak często coś uznawane do tej pory za szkodliwe, w świetle nowych badań okazuje się mieć pozytywny wpływ na zdrowie (i tylko fajki jak szkodziły tak szkodzą).
** Obecnie człowiek siedzi przy urządzeniu za przysłowiowy milion, badając myszy i wydaje mu się, że jest Szczurołapem z Hamelin, ewentualnie, by użyć sformułowania poprawnego politycznie, Afroamerykaninem.
*** A certyfikaty udziału dwa, he he he...
**** Choć to nie dowód - autor również widywał rzeczy, których istnieniu przeczy nauka, ale jest na tyle rozsądny, by przypisać to przypadkowym fluktuacjom czasoprzestrzeni i/lub artefaktom.
***** Vide wyniki dawnych Tour de France po każdym kolejnym skandalu dopingowym. 

Btw, autor obiecuje w przyszłości ograniczyć przypisy. Choć i tak w pierwszej wersji posta było ich więcej.
 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Przerwa wakacyjna

Po pełnych wrażeń 10 miesiącach, które minęły od powrotu z praktyk w Warszawie, miesięcy w czasie których przytulaliśmy niekochane wirówki, dowiedzieliśmy się więcej o EBM (co wykorzystaliśmy później by bezpiecznie skoczyć ze spadochronem), a także wzięliśmy udział w kilku konferencjach, przygotowując prezentację najpierw w teorii a później w praktyce, a po drodze załapując się między innymi na uścisk dłoni ministra, Human Body Exhibition i makao w McDonaldzie na Dworcu Centralnym. Ruszyliśmy też śladem apoptyn, arcybiskupa Dzięgi oraz czających się na PubMedzie wampirów, wilkołaków, Borg i kucyponków. Opanowaliśmy też tajniki takich technik jak choćby optyczna tomografia koherencyjna czy immunomagnetyczna izolacja komórek.
(ten obrazek nie ma wiele wspólnego z treścią, ale mi się podoba)

Teraz udajemy się na zasłużony wypoczynek i mamy nadzieję, że w przyszłym roku z nowymi siłami wyruszymy odkrywać kolejne tajemnice biotechnologii. Do zobaczenia ;)
Jakieś wakacyjne notki mogą się pojawiać, jeśli któryś z autorów znajdzie natchnienie.


czwartek, 30 maja 2013

Biofuzje

Jakiś czas temu pisałem, że zastanawiamy się nad wyjazdem do Warszawy, teraz, dobre trzy dni po powrocie (nie ma to jak zabójcze tempo) mam czas, żeby opisać, jak minął nam pobyt w stolicy.
Ze Szczecina wyruszyliśmy w nieco rozszerzonym składzie, ze znajomymi z roku wspierającymi nas duchowo. Warszawa przywitała nas ulewą i krajobrazem przypominającym, że zacytuję koleżankę "trochę większy Szczecin, niestety bardziej Pomorzany" (motyw zresztą rozwinął się później, gdy okazało się, że w okolicy akademika mamy obiekty przypominające pętlę Basen Górniczy i targowisko na Turzynie). Znaleźliśmy akademik, zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy poprzez korki na Wydział Biologii UW, gdzie zarejestrowaliśmy się, odebraliśmy materiały konferencyjne (tu padł niechlubny rekord - książka abstraktów rozleciała mi się po jakichś 5 minutach -z rozmów z organizatorami dowiedziałem się, że nastąpiły pewne nieporozumienia z funduszami i drukarnią, ale w przyszłym roku na pewno to poprawią) i wysłuchaliśmy bardzo ciekawego wykładu prof. dr hab. Jacka Malejczyka na temat Medycyna regeneracyjna i odtwórcza: nasza recepta na nieśmiertelność? Wywiązała się dość ciekawa dyskusja (miałem generalnie wrażenie, że to pierwsza konferencja, gdzie publiczność nie bała się zadawać pytań; również poziom zadawanych pytań był dość wysoki, ale o tym później), a powitanie zakończyliśmy wspólnym zjedzeniem tortu - niech żyją sponsorzy!! Swoją drogą dosyć znani sponsorzy "zaopiekowali" się konferencją - na stronce można zobaczyć jacy. ;)

Następnego dnia dotarliśmy dopiero na sesję posterową i drugą część sesji immunologicznej. Co prawda sami nigdy się w plakaty nie bawiliśmy, jednak na podstawie tego co widziałem, dobra rada: najlepszą strategią jest stać gdzieś w okolicach swojego plakatu, odpowiadać na pytania i rozmawiać z oglądającymi. Wyniki zresztą potwierdziły moje spostrzeżenia, spośród zwycięzców słabo kojarzę tylko miejsce trzecie.

Jak już mówiłem, dotarliśmy dopiero na drugą część sesji immunologicznej, ale mieliśmy przyjemność trafić na dwie świetne prezentacje, na temat alergenności białek obronnych roślin przyprawowych (świetnie zaprojektowane doświadczenie, przedstawione w jasny sposób - zresztą praca ta zdobyła ostatecznie drugie miejsce oraz nagrodę publiczności, nawet pomimo faktu, że pietruszka nie chciała współpracować), a druga na temat opatrunków pochodzenia naturalnego (w rolach głównych m.in. azjatycki miód oraz larwy much). Posiedzieliśmy też na wykładach gościnnych (swoją drogą: ilość zaproszonych gości przebiła chyba wszystkie konferencje na których dotychczas byliśmy) i sesji nowotworzenia (pierwsza prezentacja podobała mi się najbardziej - Wpływ działania prokainamidu na ekspresję genów związanych z procesem apoptozy oraz autofagii w komórkach linii T98G (glejak wielopostaciowy) po wyciszeniu genów AKT3 lub PIK3CA - Adama Pudełko), po czym udaliśmy się do domu (pogoda wciąż była niepewna) by, w ramach odstresowania, sprawdzić empirycznie poziom enzymu o numerze katalogowym EC 1.1.1.1 (w granicach rozsądku oczywiście).

Niedziela była ostatnim dniem konferencji, z naszego punktu widzenia najważniejszym - o 9 rano wykładem dr Iwony Grabowskiej zaczęła się sesja komórek macierzystych. Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że gdyby przyznawali nagrody za najdłuższy temat pracy, bilibyśmy się z dziewczyną, która prezentowała przed nami o pierwsze miejsce. Ag jak zwykle zaprezentowała świetnie, w końcu też załapaliśmy się na prawdziwie konstruktywną dyskusję - nie pytano nas o patomechanizm choroby Alzheimera (jak to określił nasz profesor, pełna odpowiedź na to pytanie dałaby nam nagrodę Nobla) ani o liczbę próbek (autor obiecuje od tego momentu więcej nie czepiać się Krakowa, w miarę oczywiście skromnych możliwości samokontroli). Zadano nam pytania o to co zrobiliśmy i czy myśleliśmy nad innymi możliwościami zbadania naszych komórek (kilka sugestii sobie zresztą zapisaliśmy, mogą się przydać na przyszłość). Po naszej sesji odbyła się jeszcze ostatnia część, poświęcona genetyce medycznej - dwie szczególnie ciekawe prace z tego działu opowiadały o identyfikacji SNP-ów in silico (bioinformatykę bardzo sobie cenię) oraz o PNA (choć wg. rozkładu miała być o antysensach, przypadkowe fluktuacje kontinuum czasoprzestrzennego sprawiły jednak inaczej i tym sposobem dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak PNA). Konferencja zakończyła się wykładem dr hab. Krystiana Jażdżewskiego na temat diagnostyki nowotworów opartej o microRNA (jak powiedział, aby skrócić prezentację, usunął z niej slajdy, których nie zrozumiała jego córka - pogratulować córki w takim razie, ja w jej wieku nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak miRNA*; w każdym razie wykładu słuchało się bardzo fajnie). Po wykładzie nastąpiła przerwa na zrobienie zdjęć (korzystając z chwili dobrej pogody), po czym ogłoszono wyniki.

Większość wyników zdaje się, zaspoilerowałem w tekście, dodam jednak (jakże skromnie), że zajęliśmy pierwsze miejsce w kategorii "Najlepsza prezentacja ustna".

Na koniec chciałbym jeszcze pogratulować organizatorom I Konferencji Biologii Medycznej "Biofuzje" czyli Studenckiemu Kołu Naukowemu Biologii Medycznej "Antidotum" oraz Wydziałowi Biologii UW - pomimo, że była to pierwsza konferencja, stała ona na bardzo wysokim poziomie (zarówno jeśli chodzi o prezentacje, jak i, co dla niektórych ważniejsze, catering), a także była świetnie zorganizowana (czego nie można powiedzieć o niektórych większych imprezach, ale miałem się już nie czepiać). Mam nadzieję, że spotkamy się, w jeszcze szerszym gronie, w przyszłym roku na konferencji nr 2. Jak to mówią po amerykańsku: keep up the good work guys, and see you later ;)

Więcej szczegółów na stronie konferencji www.biofuzje.pl i na ich stronie na fb. :)
Ma.

A do domu wróciliśmy tym razem bez przygód - jeśli nie liczyć zakochanego kelnera który nie mógł uwierzyć w wiek naszych koleżanek (komórki macierzyste odmładzają, hehe) i grania w makao wieczorową porą w McDonaldzie na Dworcu Centralnym.


* Inna sprawa, że kiedy ja miałem 12 lat, miRNA było jeszcze dość świeżym, bo zaledwie dziewięcioletnim odkryciem.




Swoją drogą - bardzo ciekawy projekt logo i całej oprawy graficznej biofuzji!! :) Autor powinien gdzieś się do nich przyznać, żeby można mu było pogratulować. :D
Ag.

środa, 22 maja 2013

Error

Po czym poznać, że czas najwyższy wyjść z labu i wracać do domu:
- zaczynasz rozmawiać ze szczurem,
- zaczynasz rozmawiać z komputerem,
- zaczynasz zastanawiać się, czy da się nauczyć szczura gry w szachy,
- współpracownicy ostrzegają cię, żebyś sprawdzał co jakiś czas, czy ktoś nie zamknął cię w labie wychodząc*,
- mierząc grubość siatkówki patrzysz na zdjęcie dna oka bite dwie minuty i dalej nie wiesz, czy nerw wzrokowy jest po lewej czy po prawej stronie,
- albo co gorsza, czy jest na górze czy na dole.

 W sumie jeszcze nie jest ze mną tak najgorzej, w jednym z zakładów jest pani, która nadała imiona wszystkim urządzeniom w laboratorium. I w sumie nie wyszedłem dzisiaj ostatni, biedna Ag jeszcze siedziała przy komorze laminarnej gdy wychodziłem.

Our work is never over! ;)

 * Kolegę tak zamknęli, na szczęście dodzwonił się do kogoś, kto uwolnił go z babilońskiej niewoli