czwartek, 30 maja 2013

Biofuzje

Jakiś czas temu pisałem, że zastanawiamy się nad wyjazdem do Warszawy, teraz, dobre trzy dni po powrocie (nie ma to jak zabójcze tempo) mam czas, żeby opisać, jak minął nam pobyt w stolicy.
Ze Szczecina wyruszyliśmy w nieco rozszerzonym składzie, ze znajomymi z roku wspierającymi nas duchowo. Warszawa przywitała nas ulewą i krajobrazem przypominającym, że zacytuję koleżankę "trochę większy Szczecin, niestety bardziej Pomorzany" (motyw zresztą rozwinął się później, gdy okazało się, że w okolicy akademika mamy obiekty przypominające pętlę Basen Górniczy i targowisko na Turzynie). Znaleźliśmy akademik, zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy poprzez korki na Wydział Biologii UW, gdzie zarejestrowaliśmy się, odebraliśmy materiały konferencyjne (tu padł niechlubny rekord - książka abstraktów rozleciała mi się po jakichś 5 minutach -z rozmów z organizatorami dowiedziałem się, że nastąpiły pewne nieporozumienia z funduszami i drukarnią, ale w przyszłym roku na pewno to poprawią) i wysłuchaliśmy bardzo ciekawego wykładu prof. dr hab. Jacka Malejczyka na temat Medycyna regeneracyjna i odtwórcza: nasza recepta na nieśmiertelność? Wywiązała się dość ciekawa dyskusja (miałem generalnie wrażenie, że to pierwsza konferencja, gdzie publiczność nie bała się zadawać pytań; również poziom zadawanych pytań był dość wysoki, ale o tym później), a powitanie zakończyliśmy wspólnym zjedzeniem tortu - niech żyją sponsorzy!! Swoją drogą dosyć znani sponsorzy "zaopiekowali" się konferencją - na stronce można zobaczyć jacy. ;)

Następnego dnia dotarliśmy dopiero na sesję posterową i drugą część sesji immunologicznej. Co prawda sami nigdy się w plakaty nie bawiliśmy, jednak na podstawie tego co widziałem, dobra rada: najlepszą strategią jest stać gdzieś w okolicach swojego plakatu, odpowiadać na pytania i rozmawiać z oglądającymi. Wyniki zresztą potwierdziły moje spostrzeżenia, spośród zwycięzców słabo kojarzę tylko miejsce trzecie.

Jak już mówiłem, dotarliśmy dopiero na drugą część sesji immunologicznej, ale mieliśmy przyjemność trafić na dwie świetne prezentacje, na temat alergenności białek obronnych roślin przyprawowych (świetnie zaprojektowane doświadczenie, przedstawione w jasny sposób - zresztą praca ta zdobyła ostatecznie drugie miejsce oraz nagrodę publiczności, nawet pomimo faktu, że pietruszka nie chciała współpracować), a druga na temat opatrunków pochodzenia naturalnego (w rolach głównych m.in. azjatycki miód oraz larwy much). Posiedzieliśmy też na wykładach gościnnych (swoją drogą: ilość zaproszonych gości przebiła chyba wszystkie konferencje na których dotychczas byliśmy) i sesji nowotworzenia (pierwsza prezentacja podobała mi się najbardziej - Wpływ działania prokainamidu na ekspresję genów związanych z procesem apoptozy oraz autofagii w komórkach linii T98G (glejak wielopostaciowy) po wyciszeniu genów AKT3 lub PIK3CA - Adama Pudełko), po czym udaliśmy się do domu (pogoda wciąż była niepewna) by, w ramach odstresowania, sprawdzić empirycznie poziom enzymu o numerze katalogowym EC 1.1.1.1 (w granicach rozsądku oczywiście).

Niedziela była ostatnim dniem konferencji, z naszego punktu widzenia najważniejszym - o 9 rano wykładem dr Iwony Grabowskiej zaczęła się sesja komórek macierzystych. Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że gdyby przyznawali nagrody za najdłuższy temat pracy, bilibyśmy się z dziewczyną, która prezentowała przed nami o pierwsze miejsce. Ag jak zwykle zaprezentowała świetnie, w końcu też załapaliśmy się na prawdziwie konstruktywną dyskusję - nie pytano nas o patomechanizm choroby Alzheimera (jak to określił nasz profesor, pełna odpowiedź na to pytanie dałaby nam nagrodę Nobla) ani o liczbę próbek (autor obiecuje od tego momentu więcej nie czepiać się Krakowa, w miarę oczywiście skromnych możliwości samokontroli). Zadano nam pytania o to co zrobiliśmy i czy myśleliśmy nad innymi możliwościami zbadania naszych komórek (kilka sugestii sobie zresztą zapisaliśmy, mogą się przydać na przyszłość). Po naszej sesji odbyła się jeszcze ostatnia część, poświęcona genetyce medycznej - dwie szczególnie ciekawe prace z tego działu opowiadały o identyfikacji SNP-ów in silico (bioinformatykę bardzo sobie cenię) oraz o PNA (choć wg. rozkładu miała być o antysensach, przypadkowe fluktuacje kontinuum czasoprzestrzennego sprawiły jednak inaczej i tym sposobem dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak PNA). Konferencja zakończyła się wykładem dr hab. Krystiana Jażdżewskiego na temat diagnostyki nowotworów opartej o microRNA (jak powiedział, aby skrócić prezentację, usunął z niej slajdy, których nie zrozumiała jego córka - pogratulować córki w takim razie, ja w jej wieku nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak miRNA*; w każdym razie wykładu słuchało się bardzo fajnie). Po wykładzie nastąpiła przerwa na zrobienie zdjęć (korzystając z chwili dobrej pogody), po czym ogłoszono wyniki.

Większość wyników zdaje się, zaspoilerowałem w tekście, dodam jednak (jakże skromnie), że zajęliśmy pierwsze miejsce w kategorii "Najlepsza prezentacja ustna".

Na koniec chciałbym jeszcze pogratulować organizatorom I Konferencji Biologii Medycznej "Biofuzje" czyli Studenckiemu Kołu Naukowemu Biologii Medycznej "Antidotum" oraz Wydziałowi Biologii UW - pomimo, że była to pierwsza konferencja, stała ona na bardzo wysokim poziomie (zarówno jeśli chodzi o prezentacje, jak i, co dla niektórych ważniejsze, catering), a także była świetnie zorganizowana (czego nie można powiedzieć o niektórych większych imprezach, ale miałem się już nie czepiać). Mam nadzieję, że spotkamy się, w jeszcze szerszym gronie, w przyszłym roku na konferencji nr 2. Jak to mówią po amerykańsku: keep up the good work guys, and see you later ;)

Więcej szczegółów na stronie konferencji www.biofuzje.pl i na ich stronie na fb. :)
Ma.

A do domu wróciliśmy tym razem bez przygód - jeśli nie liczyć zakochanego kelnera który nie mógł uwierzyć w wiek naszych koleżanek (komórki macierzyste odmładzają, hehe) i grania w makao wieczorową porą w McDonaldzie na Dworcu Centralnym.


* Inna sprawa, że kiedy ja miałem 12 lat, miRNA było jeszcze dość świeżym, bo zaledwie dziewięcioletnim odkryciem.




Swoją drogą - bardzo ciekawy projekt logo i całej oprawy graficznej biofuzji!! :) Autor powinien gdzieś się do nich przyznać, żeby można mu było pogratulować. :D
Ag.

środa, 22 maja 2013

Error

Po czym poznać, że czas najwyższy wyjść z labu i wracać do domu:
- zaczynasz rozmawiać ze szczurem,
- zaczynasz rozmawiać z komputerem,
- zaczynasz zastanawiać się, czy da się nauczyć szczura gry w szachy,
- współpracownicy ostrzegają cię, żebyś sprawdzał co jakiś czas, czy ktoś nie zamknął cię w labie wychodząc*,
- mierząc grubość siatkówki patrzysz na zdjęcie dna oka bite dwie minuty i dalej nie wiesz, czy nerw wzrokowy jest po lewej czy po prawej stronie,
- albo co gorsza, czy jest na górze czy na dole.

 W sumie jeszcze nie jest ze mną tak najgorzej, w jednym z zakładów jest pani, która nadała imiona wszystkim urządzeniom w laboratorium. I w sumie nie wyszedłem dzisiaj ostatni, biedna Ag jeszcze siedziała przy komorze laminarnej gdy wychodziłem.

Our work is never over! ;)

 * Kolegę tak zamknęli, na szczęście dodzwonił się do kogoś, kto uwolnił go z babilońskiej niewoli

czwartek, 2 maja 2013

Potwory z PubMedu rodem

Po ostatnich notkach konferencyjno-podróżniczych czas na coś lżejszego. Zanim znów wyruszymy w drogę, postanowiłem odbyć podróż w mroczne otchłanie PubMedu, a dokładniej ruszyć tropem <dramatyczna pauza> wampirów!

Ostatni, zdaniem autora, prawdziwy wampir.
Krwiopijcy są na PubMedzie reprezentowani niezbyt licznie, 54 artykuły, przy czym większość zawiera wampira w tytule metaforycznie, a artykuł jest o czosnku/nietoperzach/pobieraniu krwi, jest jednak kilka zastanawiających prac: niejaki Szajnberg wyliczył, że od czasu listu, który Abraham napisał do Freuda w 1915 roku poczyniono 439 aluzji do nieumarłych w psychoanalizie, przy czym w 288 przypadkach były to wampiry, wzmianki doczekało się także 99 zombie oraz 52 wilkołaki (biedaki, zawsze gorsze od wampirów, czy to Freud czy Stephenie Meyer).
Skoro już jesteśmy przy psychologii, w roku 2012 Gabriel i Young  przeprowadzili badanie, które wykazało, że ludzie czytający książki (w tym wypadku Harry'ego Pottera i Zmierzch) zaczynają zachowywać się psychologicznie jak czarodzieje lub wampiry, co zostało nazwane przez autorów hipotezą narracyjnej kolektywnej asymilacji.
Ta teoria nieco mną wstrząsnęła (choć nie tak, jak ta, że bohater książki "I am Legend" jest ukrytym gejem - swoją drogą, ciekawe, co Will Smith na to?) tym bardziej, że niedawno z ciekawości przeczytałem Zmierzch. Ciekaw jestem swoją drogą, czy jeśli ktoś czyta/ogląda więcej niż jedną rzecz naraz, to w efekcie tworzy się jakaś psychologiczna wypadkowa? Bo w moim wypadku efekty mogą być straszne...


Zostawmy może psychologów, zanim zwariujemy do reszty. Niektórzy naukowcy postanowili podejść do tematu wampirów metodycznie. Oto abstrakt artykułu Czy czosnek chroni przed wampirami? Badanie eksperymentalne. napisanego przez Sandvika i Baerheima z Uniwersytetu w Bergen. Pojęcia właściwie nie mam skąd ten pomysł, data nie wskazuje na Prima Aprilis, być może autorzy liczyli na IgNobla, albo nie lubią czosnku.
Strach przed wampirami jest powszechny, choć najczęściej nawiedzany jest region bałkański. Czosnek jest postrzegany jako efektywny środek profilaktyczny chroniący przed wampirami. Chcieliśmy sprawdzić ten rzekomy efekt eksperymentalnie. Z powodu braku wampirów użyliśmy zamiast nich pijawek. W ściśle wystandaryzowanych warunkach laboratoryjnych pijawki miały przyczepiać się do ręki posmarowanej czosnkiem lub nieposmarowanej. Ręka posmarowana czosnkiem była przez nie preferowana przez nie w dwóch przypadkach na trzy (95% przedział ufności pomiędzy 50,4% do 80,4%). Pijawkom wybierającym rękę posmarowaną czosnkiem przyczepienie się zajmowało 14,9 sekundy w porównaniu do 44,9 sekund u pijawek wybierających rękę nieposmarowaną (p<0,05). Tradycyjna wiara, że czosnek chroni przed wampirami jest prawdopodobnie błędna. Odwrotny efekt może być prawdziwy: to badanie pokazuje, że czosnek może przyciągać wampiry, toteż by uniknąć podobnego do bałkańskiego rozwoju sytuacji w Norwegii, powinno się rozważyć ograniczenia w używaniu czosnku.
No cóż, sądząc po tym, że 11 lat po napisaniu tej pracy ukazała się pierwsza część Zmierzchu, chyba niewielu wzięło sobie do serca przestrogi Norwegów...