środa, 28 listopada 2012

Good times, bad times

Najpierw bad news: jesteśmy chwilowo bezrobotni, ponieważ skończyliśmy PCR-y, a jeśli chodzi o dostawy krwi pępowinowej, nasz zakład ni stąd ni zowąd znalazł się na końcu przewodu pokarmowego* za bankami publicznymi. Na szczęście spotykają nas też dobre rzeczy: pani doktor, zajmująca się w naszym szpitalu hodowlami komórkowymi zaprosiła nas (po starej znajomości, czyt. chodziliśmy na wykłady i dobrze ją wspominamy) do pracy przy komórkach skóry. W poniedziałek się wybieramy, potem zdamy relację ;) 




PS: Oprócz zajęć laboratoryjno-kołowo-magisterskich mamy też normalne zajęcia - na jedne z nich przygotowujemy prezentację o blotach (których jest, okazuje się, co najmniej siedem, a nie cztery). Zamierzamy ją zrobić bardzo "po naszemu", a że wszyscy w takich sytuacjach jesteśmy dziećmi spontanicznymi (a propos: na ostatnich zajęciach z psychologii na moim drugim kierunku** prowadzący, opisując nam schematy transakcji, stwierdził, że "jeśli z kimś rozmawiamy, to po drugiej stronie też jest bałwan"), będzie wesoło. Zresztą, oto mały trailer:


A tak na zakończenie: zgłosiłem się na królika doświadczalnego na zajęcia z mikrobiologii (dzisiaj będę szukał u siebie EBV). Przy pobieraniu krwi okazało się, że mam znikające żyły (ale, jak to mówią, do trzech razy sztuka...).

* Czyli nawet nie będąc orłem z anatomii nietrudno się domyślić, gdzie.
** Filologia angielska. W porównaniu z biotechnologią, zupełnie insza inszość.

niedziela, 18 listopada 2012

Rzadko chodzę do kościoła...

...ale jak już pójdę to trafiam na coś, co przypomina mi, czemu na ogół go omijam.
Abp Dzięga jest ostatnio w dobrej formie, co rusz produkuje nowe listy, jeden lepszy od drugiego. "To nie jest sprawa polityczna", pisze, "więc to kazanie nie jest uprawianiem polityki". Narzeka na dyscyplinę partyjną, każącą głosować radnym za dofinansowaniem in vitro, sam jednocześnie wydając wiernym dyspozycje, jak powinni myśleć.
Biskup narzeka również na los zamrożonych zarodków. Nie wiem, czy podobnie jak minister Gowin słyszy ich głos (disturbance in the Force?), ale jak dla mnie to równie sensowne, jak twierdzić, że próbka krwi, pobrana ode mnie 3 lata temu na biobank i prawdopodobnie wciąż leżąca gdzieś w lodówce Zakładu Genetyki i Patomorfologii odczuwa to samo co ja. W końcu i ta krew i zarodek po in vitro (w katolickiej terminologii naukowe "dziecko") to kilka komórek, nie posiadających nawet układu nerwowego.
A co z tak lubianą przez biskupów, skuteczną-na-wszystko naprotechnologią? No cóż, trzy artykuły w PubMedzie i pytanie wyszukiwarki, czy czasem nie chodziło mi o nanotechnologię to niezbyt wiele. No ale cóż, prawdziwa wiara dowodów nie potrzebuje - jak to określił abp Dzięga "prawdy o in vitro możemy dowiedzieć się tylko ze źródeł katolickich". Ileż oszczędności czasu - nie potrzeba całych lat badań, recenzowania pracy, przychodzi biskup, zatwierdza i mamy. A takie piękne różowo-żółte tabelki są dla niedowiarków i ateistów:

Co mi się podoba w liście arcybiskupa najbardziej to ten kawałek:
"Gdyby jednak ktoś z katolików świadomie podpisał się lub głosował za dopuszczalnością in vitro, także przez pokrętną formułę jego dofinansowania wbrew obowiązującym w Polsce zasadom prawa, niech pamięta, że występuje przeciwko godności osoby ludzkiej i przeciwko prawu Bożemu. Sam się wtedy odłącza od pełnej wspólnoty z Kościołem katolickim, póki następnie sprawy nie przemyśli, nie przemodli i nie zmieni publicznie swojego stanowiska. Do tego czasu niech pamięta, by nie prosił też Kościoła o dar komunii świętej"
Dziękuję, księżę arcybiskupie, oszczędza mi ksiądz trudu szukania dwóch świadków i opowieści proboszcza o tym, co mi dobry Bóg zrobi za apostazję (choć z tego co słyszałem, ekskomunika nie wypisze mnie niestety ze statystyk). Swoją drogą, ostatnie liczenie wiernych w mojej parafii ujawniło, że na około 10 tysięcy dusz na mszę uczęszcza jakieś 2500 z małym hakiem, w większości emerytów lub gimnazjalistów przygotowujących się do bierzmowania. Ilu z nich popiera in vitro? Statystycznie jest to 73%, wynik zastanawiający, zwłaszcza, że Kościół twierdzi, że 95% Polaków to katolicy. Oj, nie słucha się księdza arcybiskupa...

Podsumowując, choćbym miał szukać po całym Szczecinie, znajdę zbierających podpisy za refundacją in vitro i z radością złożę swój podpis. Trzymam też kciuki za radnych, by zagłosowali zgodnie z wolą większości, a nie tych, którzy krzyczą najgłośniej.
 
 

poniedziałek, 12 listopada 2012

O dobrym narybku słów kilka...

Swego czasu pisałam, że zostaliśmy do Profesora na dywan zaciągnięci - jak na targu niewolników - oglądnięci, przepytani i przyjęci na tak zwany "okres próbny".
Nasz okres próbny ciągnie się już nieco dłużej, ale teraz dopiero dostaliśmy szansę wykazać się swoimi umiejętnościami, pomysłami i innymi supermocami.
Ratowaliśmy przez te trzy tygodnie lab przed zagładą, wybawialiśmy pracowników z opresji, wyciągaliśmy wirówki z depresji, w międzyczasie i pipetowanie jakieś się znalazło i oto przyszedł czas chwały!
Po raz kolejny zostaliśmy zaproszeni na wizytę u naszego Protektora.
Szliśmy tam dosyć pewni siebie, wiedząc, że to laboratorium, tak naprawdę to tylko dzięki nam się trzyma, choć gdzieś tam w głębi nie wiadomo było jak naprawdę będzie.
I STAŁO SIĘ!
Nasz LabPapa chcąc utrzymać swój srogi wizerunek pochwalił nas kilkoma słowy, choć gdzieś tam pod maską widać było to zadowolenie z wyboru bardzo obiecującego narybku. Oczywiście pouczenie od obowiązku dalszej pracy, nic-sobie-nie-wyobrażajcie-iźmie i innych tego typu sprawach zostało nam powtórzone po czym z gabinetu nas wypuszczono.
Dalej pracujemy nad projektem na STN - jednocześnie snując plany na przyszłość...
Ale o tym następnym razem. :)
A.
Narybek molinezji :)