piątek, 21 grudnia 2012

Idą święta...

... a wraz z nimi czas wolny. Można go spędzić mniej (pierwsze z dzisiejszych propozycji) lub bardziej produktywnie.

Propozycja pierwsza: Pandemic 2 Co prawda Majowie lekko się machnęli co do końca świata, ale jeśli chcemy, możemy sobie go sami zmajstrować. Grę stworzyli prawdopodobnie sfrustrowani mikrobiolodzy, grając można się dowiedzieć między innymi, że rządy państw potrafią zamknąć lotniska i porty na wieść o wirusie, który nie daje żadnych objawów i którego nosicielami jest raptem tysiąc osób w Rosji (gdyby tak było naprawdę, wirus EBV sparaliżowałby cały świat...), a najbezpieczniejszym w przypadku epidemii państwem jest Madagaskar (grając kilka razy można naprawdę znienawidzić tę wyspę...). Pomimo tych dziwactw, grę da się wykończyć ukończyć.

Mouse Party  to raczej coś w temacie Sylwestra*. W sumie dużo do roboty tu nie mamy, możemy natomiast dowiedzieć się, w jaki sposób alkohol/narkotyki wpływają na pracę mózgu. Coś w sam raz dla neurobiologów-wzrokowców.

I na koniec coś dla pracoholików, którzy nawet świąt (jakichkolwiek) nie mogą przeżyć bez wnoszenia wkładu w naukę - Foldit. Twórcami była grupa naukowców zajmujących się fałdowaniem białek, którzy doszli do wniosku, że zamiast samemu myśleć nad wszelkimi możliwymi sposobami zwinięcia się, warto nadać temu atrakcyjną wizualnie formę, dodać licznik punktów (im wyższa punktacja, tym mniej ułożone przez nas białko łamie prawa fizyki), wrzucić do internetu i czekać, aż ktoś zrobi to za nich. Na początek mamy 32 poziomy tutoriala, choć już po 21 możemy przejść do badania prawdziwych białek, choć o znanej już sekwencji.





Wyższa szkoła jazdy zaczyna się, gdy użytkownik dostaje "do zrobienia" białka o nieznanej jeszcze strukturze - są one dostępne przez jakiś czas, a potem najlepiej punktowana propozycja jest sprawdzana krystalograficznie. Co ciekawe, jedne z lepszych wyników uzyskują nastolatki - niektóre zostały nawet współautorami prac naukowych Zresztą, prawo Murphy'ego głosi: "cokolwiek robisz, gdzieś na świecie jest dwunastoletni Azjata, który robi to lepiej od ciebie"...
 (młody zaczął grać na gitarze mniej więcej w tym roku co ja)



* Odradzam jednak świętowanie go w podobny sposób.

sobota, 15 grudnia 2012

Kup mi tipsy, zrobię ci pracę

Podczas cowieczornego sprawdzania, czy pod moją nieobecność internet się nie zawalił, trafiłem na fejsie na następujący wpis:





Admin fanpejdża, sądząc po planach zmiany nazwy na "gardzę korwinistami i Palikotem", liczył zapewne na wywołanie u czytelników oburzenia w stylu "obcy kapitał przejmie naszą naukę", względnie potraktowanie tego jako lolcontentu (na co dzień jest łatwiej, z Korwinem mam kontakt głównie przez felietony w Angorze, lolcontent sam w sobie). Jednak kilka osób skomentowało całą sprawę dość ciekawie:

   Chyba czegoś nie czaję... bo dla mnie pomysł jest genialny!
Wreszcie skończyłyby się badania typu "wpływ wierszy Słowackiego na postrzeganie życia muchy owocówki" a kasa szłaby na przydatne projekty!!!

Może akurat nie tyle Słowacki, co choćby takie doniosłe badania

  Przyznaję, że też nie wiem w czym obecny system jest lepszy od tego "palikotowego"

Ja też jeszcze nie wiem, w sumie jestem na etapie wyrabiania sobie opinii. Przyznam, głosowałem na RP, obecnie jestem nieco rozczarowany, przede wszystkim poparciem reformy emerytalnej i histerycznym podejściem do GMO.

A to nie jest pomysł podobny do tego co się dzieje w USA? Jak szczerze nie cierpię tego kraju, tak trzeba przyznać, że pod względem technologicznym wyprzedza inne kraje świata. Z tego co kojarzę [a mogę się mylić] często naukowcy współpracują z wojskiem, który po kilku latach wypuszcza ich pomysły na rynek komercyjny. Pomysły się nie marnują, naukowcy mają pole do popisu, ludzie na tym też korzystają.

Ot właśnie. Amerykanie to wprawdzie dość dziwny naród, najpierw do siebie strzelają, a potem twierdzą, że jakby dostęp do broni był jeszcze szerszy, to mniej by do siebie strzelali (w sumie to też wpływ biznesu, tym razem producentów broni), ale faktem jest, że pod względem liczby nagród Nobla wyprzedzają inne kraje o kilka długości. Choć moim zdaniem, przyszłość będzie tu należeć do Chin - mają większy potencjał, rząd mocno wspiera naukowców i, choć to może argument z ciemnej strony nauki, mają dość swobodne podejście do kwestii bioetycznych*

 Ja chyba czegoś nie czaję, bo na Zachodzie tak jest od wielu lat i to się całkiem nieźle sprawdza. Prowadzi to na pewno do jednego: naukowcy prowadzą badania, bo mają świadomość, że jeśli im się uda, będą mieli zapewniony byt na kilka kolejnych lat. Oprócz tego, kiedy pomysł uda się dobrze "sprzedać", to te podmioty komercyjne inwestują sporą kasę w sprzęt, który zostaje potem do użytku np. studentów. A jak jest u nas? Naukowcy klepią masakryczną biedę, zarabiając 1,5 zł na rękę i pracując na sprzęcie w większości pamiętającym PRL. Nie pomnę już studentów, którzy często pracują na laborkach na prehistorycznym sprzęcie, a probówki i klamerki kupują za swoją kasę (true story).

My mamy w sumie szczęście, dotuje nas Unia, ale sprzęt widzieliśmy już różny, różne też słyszeliśmy historie (o myciu tipsów do pipet chociażby, a izolacji DNA za pomocą szamponu do włosów poświęciłem kiedyś notkę)

  pomysł nie jest zły, jeśli nie zostanie potraktowany jako uniwersalna zasada. A niestety w tym kraju szuka się ciągle uniwersalnych rozwiązań

I to chyba najlepsze podsumowanie: na pewno system finansowania nauki przez biznes nie będzie działał dobrze przy naukach humanistycznych, czy takich, które nie przynoszą natychmiastowych zysków (wystarczy wspomnieć, ile czasu zajmuje wprowadzenie leku na rynek - choć zyski z przemysłu farmaceutycznego są niemałe**). Tak samo, jak nie działa dobrze żadna ustawa traktująca wszystkie przypadki identycznie, o czym co rusz możemy się dowiedzieć z wiadomości. Liczę też, że przed wprowadzeniem (choć pomysły RP na ogół znikają gdzieś w Sejmie) tej, lub podobnej ustawy, zostanie ona skonsultowana z naukowcami - nie tylko tymi od oceny teologiczno-moralnej statusu ludzkiego embrionu w kontekście praktyki in vitro czy ekspertami od lotnictwa.

* Przykład zasłyszany w instytucie Nenckiego: w Chinach badano pacjentów z epilepsją, pobierając im przy okazji jakiegoś zabiegu (który i tak musieli mieć) wycinki mózgu. Niby wszystko w porządku, badanie miało jednak grupę kontrolną: jakimś cudem znaleźli 16 całkiem zdrowych ludzi, którzy dali sobie pobrać wycinek mózgu. Podejrzane.
** Choć raczej nie takie, jak chcieliby zwolennicy teorii spiskowych, twierdzący, że koncerny farmaceutyczne to masoni i reptilianie, którzy wpływają na rządy by truć obywateli, a następnie sprzedawać im leki, a w ogóle to powinniśmy się cofnąć do czasów prehistorycznych, gdzie wszyscy byli zdrowi, nikt nie miał raka i wszyscy żyli po 30 lat.

sobota, 1 grudnia 2012

Przeciwnicy GMO i in vitro - studium przypadku

Na początek jeden artykuł i drugi. Dostrzegacie pewne podobieństwa? Nie twierdzę oczywiście, że Grzegorz Braunek ani tym bardziej Doda to jacyś tytani intelektu, ani archetyp przeciwnika GMO/in vitro, jednak oba przypadki mają pewną wspólną cechę: wypowiadają się w nich osoby, które na dany temat nie mają zielonego pojęcia.
Taka już ludzka natura, że do przeciętnego zjadacza chleba łatwiej docierają nacechowane emocjonalnie argumenty (choćby wyssane z palca lub wzięte z innych części ciała), niż wyważone argumenty ludzi którzy znają się na rzeczy - po części jest to wina naukowców, którzy nie zawsze potrafią wypowiedzieć się w sposób zrozumiały dla ogółu (niejeden raz próbowałem wytłumaczyć rodzinie, czym dokładnie się zajmuję, jednak kiepsko mi to idzie). Ludobójstwo - to idealne słowo dla narodu karmionego od dziecka katyńsko-smoleńsko-zaborczą martyrologią. Naukowcy to dla przeciętnego człowieka dziwni ludzie, którzy niczego innego nie pragną jak podporządkować sobie ludzkość (zresztą: we wszystkich komiksowych opowieściach, które za sprawą postępującej amerykanizacji kultury przenikają i do nas, "ten zły" ma tytuł przynajmniej doktora, podczas gdy superbohater jest co najwyżej studentem), albo wywołać koniec świata, czy to przy użyciu własnoręcznie wyhodowanych bakterii, czarnej dziury/antymaterii w CERN czy choćby tego nieszczęsnego GMO, i w związku z tym nie należy im ufać.


 Taki naukowiec na ogół pracuje dla wielkich korporacji, Żydów, masonów, cyklistów, ateistów czy satanistów jeżdżących Czarną Wołgą i mrożących zarodki na lekarstwa dla bogatych Niemców - i nie jest to żart, wystarczy poczytać niektóre komentarze na blogu Wojciecha Zalewskiego, których autorzy bardzo lubią posługiwać się argumentum ad monsantum* (przy okazji: ja sam z żadną korporacją związany nie jestem, a jeśli ktoś mnie o to spyta, to ja z kolei spytam, czy nie pracują dla pewnej organizacji mającej 237 mln dolarów rocznego budżetu i biura w 42 krajach. Zresztą, w obecnych czasach oskarżanie kogokolwiek o sprzedanie się zawsze będzie hipokryzją - chyba, że oskarżający wykaże, że nie używa pieniędzy, a całą żywność i wszystko co mu do życia potrzebne wytwarza sam**).
Nawet wyglądające na naukowe argumenty przeciw GMO/in vitro nie zawsze mają sens. Choćby dwa argumenty dotyczące GMO:
a) Nasion GMO nie można ponownie wykorzystać do zasiewu, więc rolnicy co roku muszą kupić nowe nasiona,
b) Jeśli rośliny GMO będą gdzieś rosły, to ich nasiona rozsieją się na całą okolicę i wyprą normalne rośliny.
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale jak dla mnie te argumenty przeczą sobie.
Przeciw in vitro również jest sporo argumentów, mniej (krzyki zarodków, słyszane przez pewnego ministra czy mój ulubieniec, abp Dzięga) lub bardziej (powikłania, mniejsza masa urodzeniowa; swoją drogą wciąż mam nadzieję, że współautorka bloga podzieli się swoją teorią na temat in vitro - jej uroda polega na tym, że jest przeciwko finansowaniu in vitro, a jednocześnie argumenty są bardziej niezgodne ze stanowiskiem Kościoła niż bycie za finansowaniem***). Tak jeszcze wracając do celebrytów, kreujących się na autorytety: bycie za in vitro jest cool, jazzy i trendy, złe mohery itp, a jak dostajemy GMO to rzucamy argumentami na poziomie moherowych beretów (vide Doda) i to też jest cool, jazzy i trendy (Kościół nic przeciw GMO nie mówił, więc nie pozgrywamy światłych Europejczyków będąc za).

A zamiast podsumowania artykuł wprawdzie trochę stary, ale w tej materii nic się zapewne nie zmienia. Gadanie sobie, argumenty za i przeciw sobie, a rolnik sobie. Tak samo jest z in vitro, legalizacją marihuany, związków jednopłciowych czy dowolną kwestią światopoglądową. Nie tyle uchwały wpływają na to, co zrobią ludzie, a oddolne zmiany w mentalności będą podstawą zmian prawa. Szkoda, ze niewielu polityków to rozumie, wybierając w zamian wyjście "jak czegoś zabronimy, to nie będzie problemu".

*Quidquid latine dictum sit, altum videtur.
** Autor w młodości mało nie został anarchistą, ale doszedł do wniosku, że przegięcie w lewo jest równie kiepskim pomysłem, jak przegięcie w prawo. Za to do dzisiaj słucha czasem Włochatego.
*** Tak, to możliwe